Oblałabym egzamin na licencję na czarowanie [wywiad z Aleksandrą Okońską]
Jak wyglądała droga od pierwszego pomysłu do wydania Licencji na czarowanie? Do której z książkowych bohaterek jest najbliżej Aleksandrze Okońskiej? I najważniejsze: czy autorka podołałaby egzaminowi, któremu stawili czoła jej bohaterowie? Odpowiedzi na te oraz inne pytania znajdziecie w dzisiejszym wywiadzie.
Aleksandra Okońska – urodzona w Międzynarodowy Dzień Pisarzy i Pisarek powzięła to sobie za wróżbę. Dzień zaczyna od potężnej dawki Earl Greya, żeby choć trochę rozbudzić wewnętrznego leniwca. Na życie zarabia klikaniem w klawiaturę, bo za mizianie piesków nie płacą. Czas wolny spędza z nosem w popkulturze albo poszerzając wiedzę o demonach z różnych zakątków świata. Licencja na czarowanie jest jej debiutem.
Kulturalna meduza: Arleta, główna bohaterka Licencji na czarowanie, oblewa egzamin w wielkim stylu i grozi jej utrata zdolności korzystania z magii, o ile nie zaliczy poprawki. Jak sądzisz, zdałabyś egzamin na licencję na czarowanie w pierwszym terminie?
Aleksandra Okońska: Absolutnie nie. *śmiech* Nie mam najmniejszych wątpliwości, że podzieliłabym los Arlety i jej przyjaciół. Magia daje ogromne możliwości i właśnie dlatego nie może być prosta. A na egzaminie trzeba zaliczyć i teorię, i praktykę!
KM: Czy sądzisz, że Twoja droga do zdania poprawki byłaby równie wyboista, co Arlety?
AO: Kto wie? Być może! To magiczny świat, w którym wiele rzeczy może pójść źle. Jak znam życie, to z pewnością coś stanęłoby mi na drodze – podobnie jak w przypadku Arlety.
KM: W jakich okolicznościach wpadłaś na pomysł na Licencję na czarowanie? Czy wydarzyło się to przy okazji jakiegoś niefortunnego egzaminu?
AO: Właściwie to nie, choć z pewnością są w powieści elementy, które zaczerpnęłam ze swojego życia. Historię Arlety zaczęłam pisać w czasie studiów, więc egzaminy były wtedy dla mnie dość istotne.
Tak naprawdę pomysł powstał w okolicznościach dość przypadkowych. O pisaniu książek myślałam mniej więcej od podstawówki, choć w kontekście bardzo, bardzo odległej przyszłości. Dobrze wiedziałam, że się tego nie nauczę, jeżeli nie będę ćwiczyć, dlatego zawsze starałam się pracować nad jakąś krótką opowieścią.
Tak się złożyło, że pod koniec liceum pisałam opowiadanie, które niejako zainspirowało mnie do stworzenia historii o pechowej czarownicy.
KM: Czy tamta historia była z tego uniwersum?
AO: Nie, to dwie zupełnie różne historie. Tamto opowiadanie było stosunkowo krótką przygodówką z elementem fantastycznym, w którym grupka nastolatków szukała skarbu, ale przeszkadzał im w tym strzegący go duch. Choć obie historie nie miały ze sobą nic wspólnego, w opowiadaniu przygodowym pojawiły się dwa elementy, które zainspirowały mnie do stworzenia Licencji.
Pierwszy z nich to bajka o czarodziejce, która była kiepska w czarach i miała kociołek z czkawką – stąd wziął się pomysł na Arletę oraz jej zmagania z magią. Drugim z wątków jest bohater opowiadający historie o nietypowych bohaterach, np. kotce wrednej czarownicy, która sama chciała zostać wiedźmą, ale w związku z tym, że nie miała kciuków, aby móc trzymać różdżkę, została doradczynią magiczną czy smoku, który zamiast księżniczek wolał porywać rycerzy. Tak dobrze bawiłam się przy pisaniu tych fragmentów, że postanowiłam stworzyć więcej takich przewrotnych, humorystycznych elementów w następnej historii. Tak się złożyło, że tą historią była Licencja na czarowanie.
KM: Skoro ta przygoda zaczęła się w liceum, to minęło już trochę czasu od początku tworzenia tej historii! Ile trwał cały proces pracy nad Licencją na czarowanie?
AO: Samo skończenie gotowej wersji, którą wysłałam do wydawców, trwało prawie dekadę. *śmiech* Przyznaję, że w grę wchodziło życie, lenistwo i brak wiary we własne siły, więc zdarzało się, że potrafiłam pisać jeden rozdział na rok albo dwa lata, ale historia Arlety siedziała we mnie tak mocno, że od początku wiedziałam, że to jest ta opowieść, którą doprowadzę do końca. No i się udało, choć przyznaję, że mogło to trwać krócej. Na szczęście tempo mam już znacznie szybsze, prace nad drugą książką dobiegają końca.
KM: To pokazuje pewną wytrwałość i zawziętość, aby doprowadzić historię do końca. Czy istnieje dużo różnic między wersją, którą zaczęłaś pisać na początku swojej przygody a tą, którą zobaczymy na półkach?
AO: Bardzo dużo. Jeszcze zanim wysłałam propozycję wydawniczą do wydawców, wyrzucałam całe rozdziały i dopisywałam inne, więc różnic jest sporo. Chociaż główna linia fabularna praktycznie się nie zmieniła – od początku do końca dążyłam do odhaczania konkretnych punktów.
KM: W Licencji na czarowanie widzimy alternatywną wersję Polski, w której magia i słowiańskie wierzenia zderzają się ze współczesnością. Skąd chęć osadzenia tego w takich realiach?
AO: Właściwie to był przypadek! Historii o nauce magii jest bardzo dużo, ale większość z nich ma podobny zamysł – quasi-średniowieczny świat z magami stanowiącymi kastę podobną do arystokracji, ze scentralizowaną szkołą, do której zjeżdżają się uczniowie z całego królestwa. Pisząc Licencję na czarowanie, próbowałam stworzyć coś innego, w miarę świeżego. Zamiast scentralizowanej szkoły pojawiły się małe, lokalne szkółki, takie jak ta, w której uczy się Arleta.
Średniowiecze zastąpiła współczesność, więc nie mogłam zignorować rozwoju technologicznego. Im dłużej nad tym myślałam, tym bardziej podobała mi się idea świata, w którym magia i technologia rozwijają się w tym samym czasie i na pewnym etapie zaczynają być od siebie zależne.
KM: Wiem, że robisz bardzo obszerny research, którym dzielisz się na Instagramie, i chętnie czytasz o słowiańskich wierzeniach. Czy w Licencji na czarowanie znajdziemy jakieś elementy przełożone jeden do jednego ze słowiańskich wierzeń?
AO: Czy jeden do jednego – nie wiem. Słowiańskie wierzenia bardzo często różnią się zależnie od rejonu, z którego pochodzą, przez co mamy wiele różnych wizji utopców czy wampirów. Zawsze jednak staram się wykorzystać jak najwięcej mogę, ale żeby to wciąż miało sens w ramach świata, który tworzę.
KM: Co najmilej wspominasz w procesie pracy nad Licencją na czarowanie?
AO: Prawdopodobnie pozytywny feedback i kontakt z czytelnikami. Licencja była pierwotnie opowiadaniem, które publikowałam w internecie, na blogu – bo to był jeszcze czas blogów, a nie WattPada.
KM: Jesteśmy dinozaurami internetu!
AO: Tak, dokładnie. *śmiech* Na podstawie informacji zwrotnej od czytelników wiedziałam, co się podobało i na czym powinnam się skupić. Swoją drogą pozytywna reakcja czytelników od zawsze dawała mi kopa do pisania.
KM: A co było najtrudniejsze?
AO: To, co sama wcześniej wspomniałaś – wytrzymanie w postanowieniu dokończenia tej książki przez dziesięć lat. Historia mocno się zmieniła, bo ja też się zmieniłam przez ten czas – moje umiejętności, moje poczucie humoru. Dekada to aż jedna trzecia mojego życia. *śmiech*
KM: Wspominasz o humorze, który stanowi ogromną zaletę Licencji na czarowanie. Czy pisanie humorystycznej powieści stanowiło dla Ciebie wyzwanie?
AO: Dla mnie tak. To może być kolejny powód, przez który spędziłam nad tą książką tyle czasu. Z jednej strony trudno jest rzucać żartami na prawo i lewo, gdy ma się gorszy czas w życiu czy gorsze samopoczucie. Z drugiej trzeba pamiętać, że każdy ma inne poczucie humoru, więc istnieje prawdopodobieństwo, że to, co ktoś uzna za najśmieszniejsze na świecie, komuś innemu zupełnie nie podejdzie. Z żartami jest też ten problem, że szybko się dezaktualizują. Musiałam bezlitośnie edytować tekst, bo rzeczy, które śmieszyły mnie dziesięć lat temu, teraz już tego nie robiły.
KM: Co najbardziej Ci pomogło w procesie pisania? Opinie czytelników?
AO: Tak, dlatego że miałam szczęście trafić na bardzo dobre bety, które zwróciły uwagę na istotne elementy i rzeczywiście Wasze – mówię Wasze, bo moimi beta czytelniczkami byłaś Ty oraz Gośka Stefanik – uwagi pozwoliły mi rozwinąć Licencję we właściwy sposób.
KM: Cieszę się! Licencja na czarowanie jest pełna różnorodnych, barwnych postaci – zarówno ludzkich, jak i demonicznych. Przyznaję, że moje serduszko skradł Zeflik, czyli utopiec zamieszkujący studnię Arlety. Zastanawiam się, która z postaci jest Ci najbliższa?
AO: Jeżeli mowa o postaciach, które nie są ludźmi, to Imp, czyli chowaniec Arlety. Jak przystało na czarnego kota, gromadzi w sobie niewyczerpane pokłady złośliwości, ale tak naprawdę ma złote serducho. Jeśli chodzi o postaci ludzkie, to najbardziej podobna jest do mnie Saszka. Odziedziczyła po mnie zdolność mordowania roślinek samą swoją obecnością, choć zdecydowanie pokonuję ją na tym polu, bo wykończyłam nawet kaktusy!
KM: Wspominałaś też, że szczęście masz podobne do Arlety i to jej historia w Tobie siedziała…
AO: To prawda. Arletę pisało mi się najlepiej ze względu na to, że ona też dostała po mnie różne cechy – choćby tego pecha czy podjadanie słodyczy. Książka została napisana z jej perspektywy, więc biorąc pod uwagę, że spędziłam z nią dziesięć lat, to dość łatwo przyszło mi wchodzenie w jej skórę. Ogólnie lubię dawać bohaterom pewne części siebie, swoich znajomych czy rodziny. Nie każdy dostaje coś w spadku, ale sporo bohaterów – owszem!
KM: Czyli Twoi bliscy muszą uważnie czytać Licencję i szukać, czy gdzieś nie znajdą czegoś swojego!
AO: Tak, muszą się też pilnować na przyszłość! *śmiech*
KM: Myślisz, że zaprzyjaźniłabyś się z Saszką i Arletą?
AO: Myślę, że tak. Raczej byśmy się dogadały, bo to sympatyczne dziewczyny, choć Saszka jest dość zadziorna, więc albo się ją kocha, albo nienawidzi.
KM: W swojej debiutanckiej powieści umieszczasz wiele magicznych przedmiotów, eliksirów oraz zaklęć. Gdybyś mogła jedno z nich zabrać do naszego świata, aby korzystać z niego na co dzień, co by to było?
AO: To trudny wybór, bo tam jest bardzo dużo fajnych rzeczy, które chciałabym mieć! Myślę, że jeżeli chodzi o przedmiot, to chciałabym różdżkę, bo dzięki niej mogłabym czarować. A jeżeli nie miałabym do dyspozycji magii, to chciałabym miotłę z GPS-em, żeby nie stać w korkach.
KM: Czy możemy spodziewać się kontynuacji Licencji na czarownie?
AO: Licencja na czarowanie powstała jako zamknięta historia, ale nie wykluczam powrotu do tego uniwersum – czy w przypadku bohaterów już znanych, czy zupełnie nowych. Muszę tylko wpaść na równie dobry pomysł na fabułę. Na razie pracuję nad czymś innym.
KM: Domyślam się, że nie możesz nam powiedzieć dużo więcej, więc będę niecierpliwie czekać na kolejne informacje o świecie Licencji! Ale wspominasz, że pracujesz nad czymś innym, więc pytanie: jakie masz plany pisarskie?
AO: W tej chwili kończę antologię opowiadań o czarownicach, wiedźmach i demonach, których wątkiem przewodnim jest cena, jaką należy zapłacić za używanie magii. Oprócz tego zaczęłam pracę nad dwoma projektami. Jednym z nich jest dylogia urban fantasy z wątkiem detektywistycznym o sierżancie, który musi rozwiązać nietypową sprawę śmierci. Drugi projekt to jednotomowa historia fantasy o pokonywaniu swoich ograniczeń i tym, że złoczyńcy się nie rodzą, tylko są hartowani przez okoliczności, które ich otaczają... Więcej na razie nie powiem, bo mogłoby to być spoilerem!
KM: Jasne, nie chcemy sobie niczego spoilerować! Widzę jednak, że obydwa pomysły nie są komediowe! Idziesz w bardziej poważne klimaty?
AO: Zdecydowanie, choć nie wykluczam powrotu do lżejszych, bardziej humorystycznych historii.
KM: I na koniec: jak myślisz, jaką wiadomość Arleta przekazałaby Twoim czytelnikom?
AO: Żeby się nie poddawać – bez znaczenia, jak beznadziejna wydaje się sytuacja. Arlecie udało się wykaraskać, choć zajęło jej to dużo czasu i wymagało niesamowitych przygód. Czasem tak jest, że kilka różnych elementów musi wskoczyć na swoje miejsce, aby widzieć to przysłowiowe światełko w tunelu i nie pomyśleć „oho, pewnie pociąg”.
Dziękuję autorce za wywiad!
Dziękuję za wywiad! To była świetna zabawa! <3
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę <3
Usuń