„Pieśń o Achillesie‟ – Madeline Miller [recenzja]
Nad Achillesem, synem króla i pięknej nimfy, ciąży straszliwe fatum. Tylko on może zapewnić Grecji wygraną w wyniszczającej wojnie. Ale zwycięstwo dopełni się wtedy, kiedy zginie. Patroklosowi brakuje tego wszystkiego, co ma Achilles. Jest wygnańcem – dziwnym, słabym i nic nieznaczącym. A jednak pewnego dnia między chłopcami zadzierzga się nić przyjaźni… Kiedy po latach Grecję obiega wieść o porwaniu do Troi pięknej Heleny, Achilles, uwiedziony obietnicą nieśmiertelnej sławy, z innymi bohaterami gotuje się do walki. Razem z nim rusza Patroklos. Jeszcze nie wiedzą, że na polach pod Troją los upomni się o swoje – niezależnie od prób, które podejmą, aby go oszukać.
Jeżeli miałabym powiedzieć, jaka książka najczęściej atakuje mnie na TikToku, to byłaby to Pieśń o Achillesie. Przysięgam, nie wiem, ile razy widziałam tę powieść w zestawieniach najsmutniejszych książek, poruszających romansów albo takich historii, które po prostu trzeba znać. Hype tylko się wzmógł na naszym rodzimym podwórku, gdy książka pojawiła się na polskim rynku wydawniczym. Zachęcona licznymi pochwałami, uznałam, że po nią sięgnę. I to był w sumie błąd.
Gdybym nie sięgnęła po Pieśń o Achillesie, mogłabym dalej żyć w uroczym przeświadczeniu, że to bardzo dobra książka. Mogłabym mówić: „nie czytałam, ale słyszałam same dobre rzeczy!”. Bo taka prawda – dotychczas nie widziałam negatywnych opinii o książce Miller. I kiedy piszę tę recenzję, robię to z dozą obawy, bo widziałam oceny wystawiane przez innych – ze świecą szukać tych poniżej ośmiu punktów na dziesięć.
Nie będę jednak oszukiwać i mówić, że byłam zachwycona tą powieścią. Choć bez wątpienia jest rzecz, która mnie urzekła i może od niej zacznę. Podziwiam autorkę za to, jak postanowiła przełożyć znaną legendę na nową historię. Szanuję, jak wyciągnęła z drugoplanowych postaci ukrytą historię, postanowiła ją rozwinąć i pokazać czytelnikom. Doceniam, jak zapoznaje swoich odbiorców z Illiadą, powołując się na bohaterów i wydarzenia.
Podziwiam również specyficzny styl, który sprawiał, że trudno było mi uwierzyć, że to powieść napisana w XXI wieku. Język, którym posługuje się autorka jest wyjątkowy, choć chwilami dziwne określenia mnie żenowały (pośladki w kształcie serca, które patrzą się na głównego bohatera na długo zostaną w mojej pamięci, choć bardzo bym tego nie chciała).
Na tym jednak mogłabym zakończyć swoje pochwały, ponieważ… nie urzekło mnie nic innego w tej powieści. Słyszałam o tym, jak ta historia rozrywa serca, więc czytałam ją z paczką chusteczek pod pachą. Niestety nie uroniłam nawet jednej łzy. Nie poczułam cienia żalu, czytając – bądź co bądź – tragiczną historię Achillesa i Patroklosa. Pojawiła się za to we mnie irytacja na Achillesa, który wydawał mi się egocentrycznym (acz naiwnym) dupkiem.
A skoro już o bohaterach mówię… nie polubiłam w sumie nikogo. Achilles – jak już powiedziałam – był dość frustrującym bohaterem, ale i nasz narrator, Patroklos, był… nijaki. Nie denerwujący, po prostu nie prezentował sobą zbyt wiele. Gdzieś mignęła mi opinia, że każdą postać w tej książce można opisać przez co najwyżej trzy cechy. Zgadzam się z tym w stu procentach. To nie są szczególnie złożeni bohaterowie, którzy zaskakują swoimi głębokimi przemyśleniami oraz spostrzeżeniami dotyczącymi świata. Ot, prości, nijacy, niezbyt zapadający w pamięć.
Sama historia ma ciekawsze i słabsze momenty. Przygody bohaterów przed wyruszeniem do Troi czytało mi się dobrze oraz z zainteresowaniem. A gdy doszło do wojaczek, czyli potencjalnie momentów najciekawszych, ze znużeniem przerzucałam kolejne strony. Chwilami odnosiłam wręcz wrażenie, że gdyby wyrzucono z tej (i tak niedługiej) książki niektóre sceny… na niczym by ona nie straciła. A może nawet zyskała, ponieważ nie miałabym styczności ze scenami – w moim przekonaniu – dość bezsensownymi.
Gdzieś z tyłu głowy mam myśl, że to historia nagradzana, będąca uznawana za dzieło literatury. Z drugiej zaś strony nie zmienię faktu, że potwornie się nudziłam, czytając Pieśń o Achillesie. Mam wrażenie, że ta książka wywołuje we mnie odczucia jak niektóre lektury szkolne: bardzo możliwe, że to z jakiegoś powodu jest uznawane za wybitne, ale i tak mi się nie podobało.
Podsumowując, trochę żałuję, że sięgnęłam po tę książkę. Mogłam kupić zamiast niej coś innego, potencjalnie ciekawszego. A po drugie żyłby w mojej głowie mit, że Pieśń o Achillesie to wyjątkowa, poruszająca powieść i porywająca interpretacja znanej historii. Tymczasem legenda okazała się być bardziej barwna niż rzeczywistość...
W PIGUŁCE:
| romans | wątki LGBT | starożytność | retelling | mity greckie | bogowie greccy |
Hmm po Twojej recenzji mój zapał do zakupu książki osłabł... chyba za to kupię sobie kolejne puzzle ;) przynajmniej się nie zanudzę ;)
OdpowiedzUsuńChoć wielu uwielbia tę książkę, osobiście ją odradzam :(
UsuńTeraz nie wiem, co robić, bo gdy zachwycasz się jakaś książką, to zazwyczaj idealnie trafia ona w mój gust! A takich historii trochę historycznych to ja się w sumie trochę obawiam, zwłaszcza, że jakoś nigdy nie przepadałam za Achillesem. Pewnie poczekam, aż hype opadnie i sięgnę po nią, gdy świat już o niej zapomni :D
OdpowiedzUsuńWiesz co, skoro nie przepadasz za historycznymi, to może lepiej sobie odpuścić. Wydaje mi się, że jeżeli kogoś ta tematyka nie kręci, nie ma co ulegać hype'owi :/
UsuńZamierzam ją przeczytać w najbliższym czasie i wtedy się wypowiem :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, że spodoba Ci się bardziej niż mnie :)
UsuńW 100 procentach się zgadzam z Twoją recenzja.
OdpowiedzUsuńCzasami mam wrażenie, że ta książka ma takie dobre opinie oraz zdobyła nagrody tylko dlatego, że głowni bohaterowi są homoseksualni.
Jestem pewna, że gdyby zamienić te parę na parę heteroseksualna ta książka nie zdobyłaby takiej sławy bo po prostu jest nudna, a bohaterowi poprowadzeni są w nieciekawy sposób.