„Odprysk świtu‟ – Brandon Sanderson [recenzja]
| Dawca przysięgi |
Właścicielka statku Rysn Ftori utraciła władzę w nogach, ale zyskała towarzystwo Chiri-Chiri, żywiącego się Burzowym Światłem skrzydlatego skowrończyka – istoty należącej do gatunku uważanego za wymarły. Teraz podopieczna Rysn choruje, a jedyną nadzieją na jej wyzdrowienie jest udanie się do starożytnego domu skowrończyków – Akinah. Z pomocą Lopena, niegdyś jednorękiego Wiatrowego, Rysn musi przyjąć misję powierzoną jej przez Navani i wpłynąć w niebezpieczny sztorm, z którego nikt nie uszedł z życiem. Jeśli załodze nie uda się odkryć tajemnic ukrytego miasta na wyspie, zanim spadnie na nich gniew jego starożytnych strażników, los Rosharu i całego cosmere zawiśnie na włosku.
Przeczytałam nową książkę Brandona Sandersona. Jak zawsze nie zawodzi. Polecam.
I właściwie na tym mogłabym zakończyć swoją recenzję, bo nie oszukujmy się, jeszcze nie zdarzyło mi się skrytykować tego autora i naprawdę mam nadzieję, że ta dobra passa będzie trwała. Przechodząc jednak do meritum: Odprysk świtu to nowelka, którą powinniśmy czytać po Dawcy przysięgi, ale przed Rytmem wojny. Przedstawia ona losy Rysn, czyli kobiety, którą poznaliśmy w poprzednich tomach w Interludiach. Rysn straciła władzę w nogach, jednak zyskała przyjaciela: Chiri-chiri, które niestety zaczyna chorować. Aby je uratować, wybiera się w niebezpieczną podróż.
Książka ta dostarczyła mi sporo rozrywki i cieszę się, że ma miejsce przed Rytmem wojny. Dzięki temu mogłam sobie odświeżyć pewne fakty. Przypomniałam sobie bohaterów, ich zdolności, wspomniałam wydarzenia z poprzednich tomów oraz zaczęłam zastanawiać nad kontynuacją. Jeżeli boicie się, że zdążyliście zapomnieć wiele faktów z poprzednich tomów Archiwum Burzowego Światła, Odprysk świtu pozwoli Wam sobie przypomnieć wszystko w miły sposób na zaledwie stu pięćdziesięciu stronach.
Oczywiście Odprysk świtu nie służy tylko przypomnieniu nam, że świat Archiwum Burzowego Światła istnieje i jest bardzo zawiłe. To także sposób na skomplikowanie go jeszcze bardziej. Dowiadujemy się, że skrywa on wiele tajemnic, których jeszcze nie było dane nam poznać. Jedną z nich jest tytułowy Odprysk świtu oraz związane z nim fakty. Nie chcę tutaj spoilerować, ale uwierzcie mi, że będziecie z ciekawością przerzucać kolejne strony, by dowiedzieć się, o co właściwie chodzi i jakie to będzie miało znaczenie dla fabuły całego cosmere (bo tak, znowu pojawiają się kolejne drobne połączenia między światami – pro tip, zwróćcie uwagę na aluminium).
Najważniejsze jest jednak to, że w końcu lepiej poznajemy Rysn. Już w interludiach bardzo mnie zaciekawiła, dlatego cieszyłam się, że dostaniemy dłuższą formę z jej udziałem. A jeszcze bardziej cieszy mnie, że wygląda na to, że będzie miała znaczenie w przyszłych historiach z Archiwum Burzowego Światła... Rysn to fascynująca postać, która nie może chodzić i denerwuje się, gdy ludzie traktują ją jako ofiarę. Chce jednak bardzo udowodnić, że mimo niepełnosprawności jest dalej osobą, która może marzyć i dążyć do osiągnięcia celów. I jest to niezwykle motywujące. Autor postawił na kolejną silną kobiecą bohaterkę, z którą czytelnik od razu sympatyzuje.
Zresztą nie tylko Rysn wypada dobrze. Pamiętacie Lopena? Tak, tego zabawnego gościa bez ręki. Również on ma tutaj bardzo duże znaczenie fabularne, ponieważ wyrusza w podróż z Rysn. Dzięki temu mamy wgląd do jego sposobu myślenia, postępowania. Co więcej, stanowi świetny sposób na rozluźnienie trudnych sytuacji i potrafi rozbawić czytelnika. Niemniej nie tylko tych dwoje jest intrygujących. Polubiłam również inne tajemnicze drugoplanowe postacie i liczę, że zagoszczą na kartach historii jeszcze na długo.
Muszę jednak zwrócić uwagę na to, że wydawnictwo chyba nieco za bardzo pospieszyło się z wydaniem tej książki. Znalazłam kilka rażących błędów. Wiecie, parę brakujących spacji, parę nadprogramowych spacji mogę wybaczyć. Ale tutaj zapomniano miejscami przetłumaczyć imienia postaci z angielskiego na polski (Sznur czasem występuje jako Cord), a raz Rysn poinformowała, że musi wysłać wiadomość do... Rysn. Nie, nie rozdwoiła się. Chodziło inną postać z imieniem na literę r. Strasznie mnie to frustrowało, bo były to rzeczy bardzo rzucające się w oczy. Kłopotliwe może być również to, że niektóre długie wypowiedzi podzielono na części. Każda zaczyna się od pauz, a czytelnik ma wrażenie, że to czyjaś odpowiedź, nie dalsza cześć wypowiedzi pierwszej osoby. Z czasem się do tego przyzwyczaiłam, ale chwilami wybijało mnie to z rytmu.
Podsumowując, Odprysk świtu to dobra nowelka, która wprowadza nowe postacie, przypomina o starych oraz wskazuje na to, jakie inne elementy będą miały znaczenie w przyszłości cosmere. I byłaby jeszcze lepsza, gdyby wydawnictwo w paru momentach nie zawaliło z tłumaczeniem. Tylko tyle i aż tyle brakowało mi do pełnej satysfakcji z lektury.
W PIGUŁCE:
| fantasy | high fantasy | cosmere | magiczne istoty | wymyślone światy | podróże morskie | sekrety przeszłości | motyw niepełnosprawności | amerykański autor | inne książki autora
Mimo tych wpadek to opowieść bardzo udana, też świetnie się bawiłam w trakcie lektury!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że dobrze się bawiłaś!
UsuńZupełnie nie mój gatunek czytelniczy.
OdpowiedzUsuńJasne, rozumiem :)
UsuńMuszę się do czegoś przyznać. OStatnio zaczęłam pierwszy tom! Co prawda jestem dopiero na ósmym procencie i czerwiec jest takim dupnym miesiącem na czytanie u mnie, ale już ogromnie mi się podoba i stwierdziłam, że to jest książka, którą ja musze przeczytać, nie posłuchać. Ale powiem ci jedno - już na samym początku miałam takie: boże, jakie to dobre!
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że książki Sandersona trzeba czytać. Słuchanie ich może być trudne i sprawić, że wiele elementów ucieknie :/
UsuńO nieee, psucie Brandona Sandersona tłumaczeniem? Tak nie wolno! Lektura jeszcze przede mną (kiedy ja przeczytam te wszystkie świetnie książki?!), ale "Odprysk świtu" bez wątpienia jest na mojej liście "must read".
OdpowiedzUsuńKoniecznie przeczytaj! Choć to tłumaczenie momentami boli :(
Usuń