Aquaman [recenzja filmu]
Arthur Curry niechętnie stara się przejąć władzę w podwodnym królestwie Atlantydy, żeby zapobiec wojnie z ludźmi żyjącymi na powierzchni.
Produkcje DC należą do mojego dzieciństwa. To wtedy oglądałam kreskówki, przedstawiające losy Batmana, Supermana, Młodych Tytanów czy (bardzo przeze mnie lubianej) Ligii Sprawiedliwych. Jednak filmy aktorskie już za bardzo mnie nie kręcą. Mimo to postanowiłam obejrzeć Aquamana, bo znajomi raczej mówili mi, że ten film jest dobry. Teraz zastanawiam się, czy nie otaczają mnie sami kłamcy...
Po dziesięciu minutach miałam cringe’a wywołanego kiepskimi efektami specjalnymi przy okazji walk. Po pół godzinie zaczęło towarzyszyć mi poczucie, że akcja jest zarazem za wolna i zbyt przyspieszona. Trzy kwadranse wywołały u mnie przemyślenie, że jak na tak krótki czas, stanowczo za często rozmowy są przerywane wybuchami i/lub strzałami. No i ten… dalej w sumie nie było lepiej...
Aquaman opowiada o losach Arthura, który w połowie jest człowiekiem, w połowie potomkiem królewskiego rodu mieszkańców Atlantydy. Swoje moce wykorzystuje, aby ratować ludzi przed piratami, jednak nie spieszy mu się do zostania królem. Zresztą Atlanci również nie bardzo tego chcą. Jednak przez splot wydarzeń, w wyniku których może dojść do końca świata, Arthur decyduje się zaangażować w świat Atlantydy.
Generalnie zapowiadał się całkiem niezły origin story jednego z bohaterów. Ostatecznie jednak mam wrażenie, że jest to film o wszystkim i o niczym. Niby co chwilę na ekranie coś się dzieje. Tutaj dochodzi do jakiejś wielkiej bijatyki, tam kogoś napadają, tutaj się rozgrywa epicka bitwa. Temu wszystkiemu towarzyszą spiski, próba przejęcia tronu Atlantydy oraz prywatne vendetty. A mimo to przez cały film potwornie się nudziłam, ponieważ w gruncie rzeczy wydarzenia na ekranie niczego nie wnoszą.
Historia jest do bólu przewidywalna, a czasami wydawało mi się, że trochę brakuje jej logiki i spójności. Niektóre sceny wydawał mi się oderwane od jakiegokolwiek kontekstu. Choć i tak już wolałam głowić się nad tym, dlaczego dane rzeczy mają miejsce, niż ze znużeniem wgapiać się w ekran, a potem przewijać wstecz kilka minut, ponieważ nie skupiałam się na tym, co oglądam.
Jeżeli chodzi o emocje, które towarzyszyły mi w trakcie seansu, to na prowadzenie wysuwa się znużenie. Niby twórcy chcieli wprowadzić kilka scen na rozluźnienie, które miały rozbawić widza, ale mnie jakoś one nie kupiły. Ani razu się nie zaśmiałam, ani też nie wzruszyłam w momentach, które tego wymagały. Właściwie tylko przy jednej scenie mogę powiedzieć, że odczułam pewne napięcie i ciekawość dalszymi wydarzeniami (szkoda, że ma to miejsce dopiero prawie pod sam koniec filmu).
Na samym początku wspomniałam o cringe'u wywołanym kiepskimi efektami specjalnymi. Nie jestem pewna, czy w trakcie filmu stają się one lepsze czy po prostu ja się do nich przyzwyczaiłam, ale po początkowym szoku, jak beznadziejnie one wyglądają, jest nieco lepiej. Choć dalej nie powiedziałabym, że idealnie...
No dobra, historia jest dość marna, efekty specjalne wyglądają okropnie, wydarzenia nie wzbudzają żadnych emocji, ale bohaterowie mogą ratować sytuację, prawda? A bohaterowie... są. I w sumie nic poza tym. Chciałabym powiedzieć, że polubiłam Momoę w roli Aquamana, ale musiałabym skłamać. Niby starali się mu wepchnąć rolę comic reliefu z jego pozornie zabawnymi uwagami, ale niestety mnie to nie kupiło. Nic dobrego również nie mogę powiedzieć o bohaterce, w którą wciela się Amber Heard (musiałam wygooglować imię tej postaci, bo zapomniałam), Merze. Obydwoje niby mają jakieś tam swoje wewnętrzne rozterki, ale wydają się być one płytkie i nieangażujące widza.
Jeżeli ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości po tej recenzji, to: stanowczo odradzam oglądanie Aquamana. Produkcja jest nudna jak flaki z olejem, kiepsko wykonana i w moim poczuciu stanowi marnowanie czasu. Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że niestety filmy o superbohaterach DC jakoś mnie nie przekonują.
Nie bądź ukwiał, polajkuj Kulturalną meduzę na Facebooku!
No dobra, historia jest dość marna, efekty specjalne wyglądają okropnie, wydarzenia nie wzbudzają żadnych emocji, ale bohaterowie mogą ratować sytuację, prawda? A bohaterowie... są. I w sumie nic poza tym. Chciałabym powiedzieć, że polubiłam Momoę w roli Aquamana, ale musiałabym skłamać. Niby starali się mu wepchnąć rolę comic reliefu z jego pozornie zabawnymi uwagami, ale niestety mnie to nie kupiło. Nic dobrego również nie mogę powiedzieć o bohaterce, w którą wciela się Amber Heard (musiałam wygooglować imię tej postaci, bo zapomniałam), Merze. Obydwoje niby mają jakieś tam swoje wewnętrzne rozterki, ale wydają się być one płytkie i nieangażujące widza.
Jeżeli ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości po tej recenzji, to: stanowczo odradzam oglądanie Aquamana. Produkcja jest nudna jak flaki z olejem, kiepsko wykonana i w moim poczuciu stanowi marnowanie czasu. Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że niestety filmy o superbohaterach DC jakoś mnie nie przekonują.
Nie bądź ukwiał, polajkuj Kulturalną meduzę na Facebooku!
Też mi się nie podobał. Takie typowe kino akcji, ale zamiast akcji są wybuchy :D Podobnie miałam z Bumblebee, choć to nie DC, ale tak samo - miało być fajne Origin story, a wyszła taka kupa, której nawet nie dałam rady dokończyć ><
OdpowiedzUsuńA do Bumblebee też się przymierzałam... No nic, może jednak sobie daruję :P
UsuńHmmm, widziałam film, chciałam się jakoś odnieść do Twoich uwag, skomentować... Problem w tym, że po kilku miesiącach od obejrzenia już zupełnie Aquamana nie pamiętam. Co niech starczy za moją recenzję ;)
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że za miesiąc powiem to samo!
UsuńPlanowałem w weekend obejrzeć w końcu ten film, bo bardzo lubię Jason Momoa, ale chyba jednak sobie odpuszczę :)
OdpowiedzUsuńWiesz, moim zdaniem nie warto na to marnować czas :P
UsuńPodzielam opinię w całości. Nudny, brzydko zrobiony i bez polotu. Ogólnie nie przepadam za DC, ale obejrzałam bo może akurat, ale nic z tego nie wyszło.
OdpowiedzUsuńMiałam takie samo podejście, sięgając po ten film - a może będzie dobre. Niestety nie było.
UsuńByłam w kinie na Aquamenie i wtedy mi się podobał. Może dlatego, że nie oczekiwałam po nim czegoś większego. Mimo to lepszy był dla mnie Shazam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
recenzje-zwyklej-czytelniczki.blogspot.com
Shazama jeszcze nie widziałam, ale mam w planach! Dużo dobrego o nim słyszałam i mam nadzieję, że wypadnie lepiej od "Aquamana"!
UsuńAj tam, ja tam się bawiłam przednio :P. Przynajmniej widziałam co się dzieje na ekranie, czego nie mogłam powiedzieć o BvS. Co prawda racja, że jest przewidywalny, a bohaterowie tacy słabo rozpisani, ale jeśli chodzi o świat przedstawiony czy kolory nie mogę powiedzieć nic złego <3.
OdpowiedzUsuńSama idea wszystkich podmorskich istot była ciekawa, ale dla mnie to za mało, by ten film zapunktował :/
UsuńTeż się na tym filmie wynudziłam. Niby Jason Momoa świetnie nadaje się do głównej roli, ale fabuła nie wciąga.
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100%!
UsuńJak dla mnie filmy wyszedł świetnie, chętnie jeszcze raz zobaczę
OdpowiedzUsuńDobrze, że komuś się podobał :D
UsuńDla mnie ten film okazał się być nudną bajeczką na której człowiek może usnąć.... nuda...
OdpowiedzUsuńMiałam podobnie.
UsuńNawet zwiastun zapowiadał mi coś nudnego
UsuńJa go chyba nawet nie oglądałam. W przypadku DC za bardzo nie śledzę nowości.
Usuńnie oglądałam ale recenzja mnie zaciekawiła
OdpowiedzUsuńW tym układzie liczę, że Tobie spodoba się bardziej niż mnie.
Usuń