Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie [przemyślenia spoilerowe]
Dzisiaj kilka spoilerowych przemyśleń na temat IX epizodu Gwiezdnych wojen. Uwaga! Jeżeli jeszcze nie widziałeś filmu, nie czytaj tego posta i zapoznaj się z bezspoilerową recenzją.
Rey, I am your grandfather...
Na Meduzę! Jak mnie ten motyw rozczarował! Nie potrafię nawet znaleźć słów, aby opisać swojego cringe'a, kiedy okazało się, że Rey jest wnuczką Imperatora. Jasne, wiadome było, że okaże się być spokrewniona z kimś ważnym, jednak nie tego się spodziewałam. I mam wrażenie, że to jeszcze gorsze wyjaśnienie niż snute przez wszystkich teorie, wiążące ją ze Skywalkerami.
W ogóle sam wątek żywego (choć w bardzo marnym stanie) Palpatine'a jest dla mnie beznadziejny... Niby było sugerowane, że ma władzę nad życiem i śmiercią, ale... I tak mam wrażenie, że twórcy poszli na łatwiznę. To nie było w żadnym stopniu satysfakcjonujące rozwiązanie. Jedyne, co ten wątek odkupił, to fakt, że Snooke był tak łatwym do pokonania przeciwnikiem w poprzedniej części (skoro był tylko pionkiem stworzonym bez Imperatora).
Generalnie ten motyw był dziurawy jak szwajcarski ser: nie wiadomo niczego o pochodzeniu jego dziecka (bo chyba nawet nie zostało określone, który z rodziców Rey był potomkiem Imperatora?); nie wyjaśniono, jak dokładnie przeżył ostateczne starcie w Powrocie Jedi... Nie, nie i jeszcze raz nie.
Star Wars: Endgame
Przynajmniej dwa razy odniosłam wrażenie, jakbym oglądała Avengers: Endgame. I to w bardzo krótkim odstępie. Pierwsza scena ma miejsce wtedy, gdy Poe traci nadzieję na wygraną, chce poinformować o tym pozostałych walczących, jednak wtedy przy akompaniamencie słów „nie jesteś sam‟ przybywają sojusznicy. Nie mogłam nie pomyśleć o scenie, którą fani MCU określają najkrócej mianem „Portals‟ ze względu na utwór muzyczny w tle.
Z kolei drugie wydarzenie dzieje się niedługo później, w trakcie ostatecznego starcia Palpatine'a oraz Rey. Dialog tuż przed ostatecznym ciosem brzmi w ten sposób: „Jestem wszystkimi Sithami‟, „Jestem wszystkimi Jedi‟ (z odpowiednio wstawionymi pauzami wynikającymi ze zmęczenia pojedynkiem). To z kolei jak nic przywodziło na myśl finałowy dialog między Thanosem a Iron Manem! Nawet przerwy wydawały mi się być w tym samym momencie!
Nie mi oceniać, czy jest to przypadkowa sytuacja, czy umyślny zabieg, jednak jakoś nie mogłam pozbyć się poczucia podobieństwa między tymi dwoma franczyzami.
W imię fanfiction!
Drugim najbardziej rozczarowującym motywem była dla mnie relacja romantyczna Rey i Bena, która trwała kilka sekund. Od momentu, w którym Skywalker zbliżył się do dziewczyny, spodziewałam się, że ją pocałuje i przywróci do życia. Historia potoczyła się nieco inaczej, ale sprowadziła do tego samego: pocałunku. I... ugh. Ja wiem, że wiele osób ich shipowało, ale dla mnie od początku to nie miało racji bytu. Tym bardziej, że spodziewaliśmy się, że Rey odbuduje Zakon Jedi, a Ben wróci na Jasną stronę, więc... jak można było oczekiwać, że ta relacja jakoś wypali?
Żółty miecz Rey
Pierwsza rzecz, którą zrobiłam po powrocie do domu, to przeszukiwanie internetów w celu znalezienia odpowiedzi na pytanie „dlaczego miecz świetlny Rey jest żółty‟. No, może nie do końca. Szukałam dowodów na to, że teoria, którą uroiłam sobie w kinie jest słuszna. Zanim przeczytacie dalszą część, chcę żebyście wiedzieli, że nie jestem ekspertem z Gwiezdnych wojen, więc mogę się mylić.
W każdym razie w ostatniej scenie Rey jest pokazana z żółtym mieczem świetlnym, który nie jest zbyt popularnym wyborem w całym uniwersum. W filmach jest to pierwszy raz, gdy widzimy taki kolor, choć w animacjach, książkach czy grach zostaje kilkukrotnie wspomniany. Mówi się, że charakterystyczny był on dla podtypu Jedi zwanego Sentinels, którzy równoważyli teoretyczną naukę z praktyczną. I może faktycznie chodziło o pokazanie balansu między starymi pismami a zdobywaniem zdolności w walce.
Z kolei mi przypomniało się, że w grze Star Wars The Old Republic wybierając zarówno Sitha, jak i Jedi, na samym początku swojego treningu władało się żółtymi mieczami świetlnymi, dopiero z czasem dokładając nowe kryształy, które odpowiadały za znane już kolory (zielony, niebieski, czerwony, fioletowy). Dlatego też w kinie w mojej głowie zrodziła się teoria, że wybór żółtego miecza ma związek z wewnętrzną walką Rey między Jasną a Ciemną stroną Mocy. Nie dano jej koloru przypisanego wybranej frakcji, ponieważ jest dopiero na początku swojej drogi. A może po prostu chcieli ją wyróżnić i nie ma za tym żadnej większej ideologii.
Moc? Nigdy o tym nie słyszałam
Wiem, że się powtarzam. Pamiętam, że pisałam o tym we wrażeniach po Ostatnim Jedi, ale, na Meduzę, jak mogę o tym nie wspomnieć? Czasami naprawdę odnoszę wrażenie, że w imię budowania dramatyzmu umniejsza się bohaterom i ich zdolnościom. Kilkukrotnie zastanawiałam się, dlaczego Rey nie może użyć Mocy w wybranych scenach, aby sobie pomóc. Mam tu na myśli sytuację, w której Rey i spółkę gonili Stormtrooperzy na ścigaczach albo gdy wszyscy tonęli w ruchomych piaskach. Skoro niedługo później umiała zatrzymać odlatujący transportowiec, to... nie mogła wykorzystać Mocy wcześniej?
Da się? Da się!
Da się pokazać, że wszystkie postacie potrafią być kimś więcej niż bandą wkurzających dzieciaków, biegających w kółko bez większego sensu? Da się! Szkoda, że dopiero w ostatniej części ich przygód... Przez cztery lata psioczyłam na to, że bohaterowie najnowszej trylogii są do kitu. Kylo Ren był dla mnie kwintesencją beznadziejnego antagonisty, Rey była z kolei sztampowym przykładem frustrującej Mary Sue, a cała reszta nowych bohaterów była zbyt nijaka, by zaprzątać sobie nimi głowę.
Dlatego też nawet nie wyobrażacie sobie, jak zaskoczona byłam, kiedy w tej części przestałam się denerwować i zamiast tego zaczęłam względnie sympatyzować z bohaterami. Bo oto nagle Rey nie wyrabiała w walkach z Kylo Renem, traciła kontrolę nad Mocą, Jedi z przeszłości nie chcieli z nią rozmawiać i nagle wszystko stało się o wiele bardziej sensowne. Rey od początku powinna taka być: nieidealna. Zamiast tego przez dwie części mieliśmy wybitną bohaterkę, która mogła wkurzyć niejednego widza. Gdyby zamiast tego od początku pokazać ją w ten sposób, co w Skywalker. Odrodzenie, możliwe, że bym ją polubiła.
To samo tyczy się Kylo Rena, który w tej części nieco ochłonął, stał się bardziej stoicki, a przez to racjonalniej myślący. Czy oznacza to, że pozbył się wewnętrznych konfliktów? Nie. Dalej mu towarzyszą i w końcu można mu współczuć. Więc, wow, najwidoczniej się dało. I uwierzcie mi, że bardzo żałuję, że nie postawiono na takie rozwiązania od początku...
Zapomnijmy o Rose...
Pamiętacie Rose? Tę dziewczynę, która pojawia się w Ostatnim Jedi? No, twórcy najwidoczniej też nie bardzo, bo uznali, że tym razem zasługuje zaledwie na kilka nieznaczących linijek tekstu. Nie żebym jakoś się do niej przywiązała, ale w poprzedniej części miała na tyle dużo znaczenia, że spodziewałam się zobaczyć jej nieco więcej w Skywalker Odrodzenie. Z kolei trochę z niej zrezygnowano i wyszło z tego, że równie dobrze mogłoby jej w tym filmie nie być...
Sentyment goni sentyment
Każdy nowy utwór związany z Gwiezdnym wojnami bazuje na sentymencie. Czy to najnowsza trylogia, czy filmy w ramach Historii, a także od niedawna dostępny Mandalorian. W każdym z tych elementów znajdziemy coś, co można określić mianem puszczeniem oka do fanów przez twórców. Nie inaczej było w Skywalker. Odrodzenie.
No i będę z Wami szczera, mnie to kupiło. Wierzę, że niektórzy uznają to za frustrujące, ale mi podobało się, że Luke wyciągnął swojego X-Winga spod wody, jak to zrobił w szóstym epizodzie; cieszyło mnie, że Rey miała jego kask; a najbardziej uradowało mnie, że Chewie w końcu zasłużył na medal za swoje zasługi, ponieważ w Nowej nadziei go nie dostał! Więc ja tam się cieszę z tych wszystkich drobnostek, które postanowiono wprowadzić!
A jak Wam podobały się najnowsze Gwiezdne wojny?
Lubię tę serię, ale ta część jeszcze przede mną, to wolę nie czytać spoilerów :)
OdpowiedzUsuńSłusznie, nie ma co sobie psuć zabawy :D
UsuńNie oglądałam, więc wypowiedzieć się nie mogę. Szkoda, że niektóre elementy nie spełniły Twoich oczekiwań. Post przeczytałam, bo spojlery mi nie straszne, kiedy raczej nie zamierzam obejrzeć samego filmu. To nie moje klimaty. Sporo jednak o nim słyszałam, np. na Polsacie :)
OdpowiedzUsuńRównież żałuję, że się trochę zawiodłam, ale cóż zrobić? :/
Usuń