Młody Sheldon [recenzja 1 sezonu]

Młody Sheldon to historia naszego ulubionego fizyka teoretycznego Sheldona Coopera, znanego nam z Teorii wielkiego podrywu. Chłopiec idzie do liceum, a to z kolei przyniesie jemu (oraz jego bliskim) nowe przygody.

Uwielbiam Teorię wielkiego podrywu – mimo licznych sezonów fabuła mi się nie nudzi, lubię bohaterów, z którymi mamy do czynienia, a humor bardzo mi odpowiada. A jednak istnienie Młodego Sheldona dość długo ignorowałam z myślą, że zapewne będzie to produkcja naciągana, nieciekawa i zrobiona tylko po to, aby zarobić jeszcze więcej pieniędzy. Niby kochałam Sheldona, ale serial o jego dzieciństwie wydawał się zbędny. Jak to wyglądało, gdy w końcu postanowiłam obejrzeć pierwszy sezon?

Odcinki są krótkie, podobnie jak w przypadku TBBT (The Big Bang Theory) trwają one zaledwie dwadzieścia minut, a każdy z nich skupia się na innej historii, pokazującej fragment dzieciństwa Sheldona. Nasz ulubiony, nieco dziwaczy naukowiec, ma zaledwie dziewięć lat, ale już teraz zaczyna liceum. Zmiana szkoły nie jest dla niego łatwa, a jego wyjątkowe nastawienie do rzeczywistości zdecydowanie nie ułatwia mu tego zadania. Zresztą podobnie jest w przypadku jego rodzinny – w końcu nie łatwo jest być bliskim takiego geniusza! Jego rodzice oraz babcia mają z nim siedem światów, z kolei rodzeństwo musi balansować na granicy między miłością a poczuciem irytacji względem brata.
Młody Sheldon to serial skupiający się na dzieciństwie naszego doktora Coopera. Akcja pokazuje jego przeżycia w liceum – dowiadujemy się, jak radził sobie wybitny dziewięciolatek w dżungli przeciętnych nastolatków. Zresztą i nauczyciele nie stanowią dla niego wyzwania, co doprowadza do licznych, komicznych sytuacji. Jednak nie jest to jedyna płaszczyzna na której rozgrywa się akcja serialu. Nie obawiajcie się, że dostaniecie tylko licealną komedię! Młody Sheldon przedstawia także sytuacje rodzinne Cooperów, a wtedy nie skupia się jedynie na Sheldonie.

Kiedy oglądamy Młodego Sheldon dowiadujemy się więcej na temat jego rodziców, poznanej w TBBT matce, Mary, ale również jego ojcu, który ma nieco większe problemy z akceptowaniem wyjątkowości syna. Łatwo nie jest także siostrze bliźniaczce Sheldona, Missy, oraz ich starszemu bratu, Georgiemu. Ich problemy, choć w mniejszym stopniu, również się przejawią. Ogromną część produkcji otrzymuje także Connie, babcia Sheldona.

W trakcie oglądania Młodego Sheldona przewijają się wątki, o których słyszeliśmy w trakcie Teorii wielkiego podrywu. A zatem zobaczymy, jak FBI zapukało do państwa Cooperów, po tym, gdy Sheldon próbował zakupić uran. Podobnie jest w przypadku kilku innych historii, które poznaliśmy na przestrzeni 11 sezonów TBBT. Poza tym Sheldon wiele razy wspomniał o pewnych postaciach ze swojego dzieciństwa. Ogromne znaczenie miała tutaj jego „Bunia‟, która odgrywa niezwykle istotną rolę w życiu młodego chłopca.

Co więcej serial wywoła uśmiech na twarzy widza za każdym razem, gdy uświadomimy sobie, skąd się wzięły pewne dziwactwa dorosłego Sheldona. Poznajemy sekrety tworzenia przez niego kontraktów z bliskimi mu ludźmi, a także innych nawyków, które pojawiają się na przestrzeni serii. Dla mnie był to bardzo sympatyczny element, który sprawił, że wiele razy uśmiechałam się do ekranu. Ten zabieg umożliwia o wiele lepsze poznanie postaci, którą pozornie znaliśmy już przecież dobrze. Jednak dopiero sięgając do jego dzieciństwa poznajemy odpowiedzi na pytania, których nie pomyśleliśmy, że warto sobie zadać.
Jak udała się kreacja bohaterów? Najłatwiej będzie opowiedzieć o tych, którzy częściej pojawili się w TBBT, a więc o Sheldonie oraz Mary. Skupmy się jednak najpierw na tej drugiej. Osobiście jestem zachwycona tym, jak udało się odwzorować zachowania Mary z oryginalnego produkcji. Bez problemu można zauważyć między nimi podobieństwa, a także dostrzec, że młoda Mary musiała zachowywać się właśnie w taki sposób: zawsze walczyć o swojego syna, ustawiać go do pionu, jeżeli wymaga tego sytuacja, a także przekazywać mu tolerancję do religii.

Jak wygląda sprawa Sheldona? Już od pierwszych minut przepadłam. Byłam w ogromnym szoku, widząc, jak idealnie sprawuje się Iain Armitage w roli Sheldona! Jak na dziesięciolatka prezentuje się świetną grą aktorską, która doskonale pasuje na młodego Coopera. Widać te dziwactwa, niesamowitą szczerość, nieporadność w sytuacjach społecznych oraz wybitną inteligencję w każdym zachowaniu oraz słowie dziewięcioletniego Sheldona. Osobiście jestem zachwycona i doprawdy nie spodziewałam się, że może to wyjść aż tak dobrze! Gdybym wcześniej miała świadomość, że Armitage wypadnie tak dobrze, to już dawno zabrałabym się za oglądanie. 

Pozostali członkowie rodziny Cooper również są zarysowani w charakterystyczny sposób. Co prawda można zobaczyć, że każdy z nich (co dotyczy także Mary) popada w pewne cliché znane nam z innych produkcji, ale nie przeszkadzało mi to. Oglądanie ich perypetii jest niezwykle przyjemne i miło widzieć, że każda z postaci posiada głębię oraz rozbudowany charakter. Choć przypuszczam, że ta kwestia może zostać rozbudowana dopiero w następnych sezonach.
Nieodłącznym elementem produkcji jest poczucie humoru. Co prawda mam wrażenie, że żarciki są nieco słabsze niż w przypadku Teorii wielkiego podrywu, ale i tak wiele razy można się zaśmiać albo przynajmniej uśmiechnąć do ekranu. I to nie tylko ze względu na komiczne sytuacje, wywołane przez zachowanie Sheldona oraz reakcję społeczeństwa na nie. Powodem są także urocze sytuacje, które mają miejsce u Cooperów, kiedy widz ma ochotę zareagować prostym oraz wymownym „aww‟.

Może się nasuwać pytanie, czy produkcję można obejrzeć bez znajomości Teorii wielkiego podrywu albo nie znając całej produkcji. Cóż, myślę, że na pewno można wykluczyć obawę przed spoilerami. Nie zauważyłam fragmentów, które miałyby niszczyć element zaskoczenia w oryginalnej serii. Czy jednak nie trzeba znać serialu? I tak, i nie. Jest to prequel, a zatem to, co później nie jest tak naprawdę istotne, aby zrozumieć wydarzenia. Można przez to pominąć co prawda pewne easter-eggi, ale jeżeli komuś na tym nie zależy, to nic nie straci. Jednak z drugiej strony dla niektórych widzów wydarzenia rozgrywające się na ekranie mogą być nieco irytujące bez choćby minimalnej znajomości TBBT.

Czy polecam? Jak najbardziej! Młody Sheldon to świetna produkcja uzupełniająca historię Teorii wielkiego podrywu. Można się przy niej doskonale bawić, widząc poczynania dziewięciolatka. A obejrzenie całej produkcji z miejsca zachęca do ponownego obejrzenia TBBT. W związku z tym: Wam polecam zabranie się za tę produkcję, a ja biorę się za drugi sezon!

Nie bądź ukwiał, polajkuj Kulturalną Meduzę na Facebooku!

Komentarze

  1. "Osobiście jestem zachwycona tym, jak udało się odwzorować zachowania Mary z oryginalnego produkcji." - Zoe Perry, która wciela się w rolę Mary prywatnie jest córką Laurie Metcalf, czyli matki Sheldona z Teorii Wielkiego Podrywu ;) A serial przeuroczy, fajnie że nie jest takim typowym sitcomem, że bliżej mu do chociażby "Cudownych lat".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę! Nie wiedziałam o tym rodzinnym powiązaniu! To wiele wyjaśnia :D
      Również się cieszę, że jest on pełny uroku, a nie komizmu.

      Usuń
  2. Kurczę, należę do serialomaniaczek, a o tym nie słyszałam. Muszę chyba nadrobić zaległości. :)

    Zapraszam do siebie na nowy post - https://hiddenxguns.blogspot.com/2018/11/dziesiec-lat-zmierzchu-newsy-ktorych.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Główny serial swego czasu oglądałam prawie nałogowo. Jak obejrzę "Once upon a time" to może zacznę ten :)

    Pozdrawiam,
    Ksiazkowa-przystan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro tak bardzo podobała Ci się "Teoria", to sądzę, że "Młody Sheldon" również przypadnie Ci do gustu ^^

      Usuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza