Doktor kobietą, czyli 11 sezon „Doctora Who‟ [pierwsze wrażenia]
Decyzja stanowiąca, że 13 (dla czepialskich 14) inkarnacja Doktora będzie kobietą, wywołała w internecie niemałą burzę. Niektórzy byli ta myślą zachwyceni. Inni z kolei utworzyli #notmyDoctor oraz grozili, że dla nich serial zakończył się wraz z końcem Capaldiego w tej roli. Osobiście uznałam, że wstrzymam się z osądami, dopóki nie zobaczę Whittaker w akcji.
Zacznę od tej największej bolączki społeczności Whovian, a więc: Doktora. Zmiany płci Doktora po tylu latach! To rewolucja. Rewolucja, która w popkulturze szerzy się na coraz to większą skalę. O ile w przypadku Ocean's 8 za bardzo nie rozumiem celu i po obejrzeniu filmu byłam mocno rozczarowana, tak w przypadku Doctora Who nie uważałam tego za jakieś dramatyczne. W końcu mieliśmy już do czynienia z tym zabiegiem w przypadku Mistrza. Dlatego też obawiałam się tej zmiany tak samo, jak obawiałam się każdej zmiany Doktora, czyli zaledwie na poziomie zmiany aktora. Między Smithem a Capaldim również miałam pewne obawy, a ostatecznie kreację Capaldiego szczerze polubiłam.
Tak naprawdę od początku pokazane jest, że płeć nie ma znaczenia. Doktor wiele razy żartuje, że jeszcze nie przyzwyczaiła się do swojej nowej płci, jednak nie uznaje się tego za najważniejszy element. Zupełnie jak w poprzednich kreacjach, najistotniejszy jest wyjątkowy charakter Władcy Czasu. Po nieco zgorzkniałym i sarkastycznym Capaldim wracamy do luźniejszej kreacji, pełnej żartów, entuzjazmu oraz czasu skupienia złotej rybki. Doprowadza to do różnych zabawnych sytuacji, ponieważ Whittaker wydaje się być jak króliczki z reklamy Duracell.
Ma to swój urok i Whittaker jako Doktor daje się lubić. Wydaje się być sympatyczna, empatyczna oraz niezwykle pozytywna. Jest towarzyska i nie stroni się od ludzi, z chęcią wyciąga rękę do ich towarzystwa. Wierzę, że może stać się jednym z bardziej lubianych Doktorów i ocenianie jej negatywnie tylko ze względu na płeć jest całkowicie niepotrzebne i nielogiczne. Bo tak naprawdę płeć nie ma znaczenia dla Władców Czasu, a więc co za problem?
Odcinki bywają lepsze lub gorsze. Żaden z sezonów Doctora Who nie był perfekcyjny i miał swoje wzloty i upadki. Nie inaczej jest w przypadku sezonu 11. Również tutaj mamy odcinki, które nie zrobiły na mnie większego wrażenia, jak to miało miejsce w przypadku 1 odcinka, który był... przewidywalny i stosunkowo nieciekawy. Liczyłam, że wbije mnie w fotel i doprowadzi do tego, że z miejsca wciągnę się w historię. Niestety tak się nie stało.
Jednak już w przypadku odcinka trzeciego dostajemy majstersztyk! Wspaniała historia o tematyce, która mnie fascynuje, a do tego role zostały doskonale odegrane. Rosa to odcinek niezwykle emocjonalny, powoli budujący napięcie, a przy okazji wartościowy i edukujący w kwestii historii Stanów Zjednoczonych. Generalnie jest to boski odcinek, który porusza ważne sprawy społeczne, sprawiając, że zapada w pamięć. Z kolei w kulminacyjnym momencie można uronić kilka łez.
Podobnie w przypadku 5 odcinka mamy do czynienia z sytuacją, która może doprowadzić do rozpowszechnienia arachnofobii wśród fanów serialu (a dla tych, którzy już cierpią na tę fobię, może być to problematyczny do obejrzenia odcinek). A zatem otrzymujemy odcinek całkiem dobrze wykonany oraz ciekawy, który nieco wprowadza nam historię wybranych postaci, ale o tym za chwilę.
Ostatecznie póki co jestem zadowolona z historii. Pojawiły się odcinki bardzo dobre, nieco gorsze i przeciętne. Jestem ciekawa, co dalej pojawi się w tym sezonie, ale myślę, że ten sezon może być stosunkowo dobry, o ile otrzymamy więcej odcinków pokroju Rosy.
Póki co największy problem zauważam w kwestii kompanów Doktora, których jest... aż nadto. Po pierwszym odcinku zastanawiałam się, czy twórcy w obawie przed hejtem na Whittaker chcieli nieco odwrócić od niej uwagę, pokazując aż trójkę kompanów? A może chodziło o różnorodność w reprezentacji? Mamy kobietę, do tego muzułmankę, czarnoskórego chłopaka o zaburzeniach równowagi oraz starszego, białego mężczyznę, towarzyszących niezależnej kobiecie. I oto mamy przekrój społeczeństwa. Jednak złośliwi mogliby powiedzieć, że skoro nagle Doktor jest kobietą, to potrzebuje większej liczby towarzyszy, aby sobie poradzić.
Niezależnie od powodu: dochodzi do rozdrobnienia, przez który nie można się w pełni skupić na jednym z bohaterów, pokazując jego zachowania w dramatycznych momentach. Zamiast tego musimy zwrócić uwagę na trzy inne osoby, a przez to mogą one utracić na swoim znaczeniu, stać się mniej dopracowane, mniej charakterystyczne dla historii. A zresztą i te, dla ułatwienia, są ze sobą w pewnym stopniu powiązane. Nie zmienia to faktu, że każdy charakteryzuje się czymś innym. A czy zdążymy ich wszystkich poznać przed zmianą kompanów? Czy zdążę zapamiętać imiona wszystkich postaci?
Co prawda w każdym odcinku wplata się trochę przeszłości wybranych bohaterów, jednak brakuje mi poczucia najważniejszej kobiety we wszechświecie albo niemożliwej dziewczyny. Osób, które były wyjątkowe, z jakiegoś powodu niezwykle istotne dla całej historii. Może dla niektórych to zadowalające, że w tych postaciach jest coś bardziej przeciętnego (przynajmniej na razie). Dla mnie jest to jednak nieco rozczarowujące...
Ale może się to zmieni! Może z czasem polubię którąś z postaci, bo póki co nie wzbudzają oni we mnie emocji – ani tych pozytywnych, ani negatywnych. Cała trójka jest mi obojętna i wydaje się nieco nijaka. Na szczęście nie zawsze jest źle, co sprawia, ze rośnie we mnie trochę wiary w ich kreację. W końcu scena z czwartego odcinka „says who? says us!‟ jest świetna.
A jakie są wasze wrażenie na temat 11 sezonu Doctora Who? Jesteście zadowoleni z kreacji Whittaker? Jaki macie stosunek do towarzyszy Doktora?
Nie bądź ukwiał, polajkuj Kulturalną meduzę na Facebooku!
Widziałam kilka odcinków, nawet nie wiem, którego sezonu także... :D Ale szczerze to nawet dla mnie ta zmiana płci jest dziwna. Nie mówię, że zła, ale jednak dziwna :D
OdpowiedzUsuńDla mnie też na początku była nieco dziwna, ale jeżeli dłużej się zastanowić nad rasą kosmitów, których reprezentuje Doktor - nie jest to ani nadzwyczajne, ani dziwne. Płeć jest dla nich dość płynnym pojęciem :)
Usuń