Kochane kłopoty [sezony 1-7 – recenzja]

Lorelai Gilmore pochodzi z bogatej rodziny, jednak po urodzeniu dziecka w wieku szesnastu lat, ucieka z domu. Na przestrzeni lat między matką a córką tworzy się niezwykła przyjaźń, która jest ich największą podporą w wielu trudnych sytuacjach życiowych.

Do tego serialu miałam dwa podejścia. Za pierwszym razem obejrzałam jakieś dziesięć minut i... właściwie nie wiem, co mnie odrzuciło. Miałam wrażenie, że historia będzie nudna, rozbroił mnie widok Jareda Padaleckiego w roli postaci o imieniu Dean (mam na myśli – to musi być komiczne dla każdego fana SPN), a fakt, że produkcja jest „stara‟ jakoś również nie wpłynął na jego korzyść. Za drugim razem spróbowałam po obejrzeniu zwiastuna Roku z życia, czyli krótkiej kontynuacji Kochanych kłopotów. Wtedy postanowiłam dać jeszcze jedną szansę tej produkcji. Bardzo szybko przemieniło się to w binge-watching, bo inaczej nie można określić obejrzenia sezonu w dwa dni.

Historia skupia się na losach Lorelai oraz Rory Gilmore, matki i córki, które mierzą się z codziennymi problemami – w pracy, w szkole, w związkach, w przyjaźni, w rodzinie. Serial pokrywa mniej więcej siedem lat ich życia, opowiadając w ten sposób kawał życia tych dwóch bohaterek, a także osób z nimi związanych. Brzmi banalnie i nudno? Cóż, zdecydowanie takie nie jest.
Może i Kochane kłopoty skupiają się na prostej historii samotnej matki z małego miasteczka, ale i tak są w stanie pokryć mnóstwo ciekawych wątków, sprawiając, że historia wciąga widza i nie pozwala odpuścić oglądania dopóki nie zakończy się ostatniego sezonu. Produkcja ta opowiada fascynującą historię o przyjaźni, miłości, rodzinie oraz codziennych problemach. Dokładnie tak: codziennych problemach. Takich, które mogą spotkać każdego – problemy finansowe, kłótnie rodzinne, trudności w związkach. A problemy te dorastają wraz z naszymi bohaterkami, a więc zamiast przewijać ciągle te same motywy, problemy zmieniają się adekwatnie do wieku oraz sytuacji naszych bohaterek.

Co za tym idzie: w Kochanych kłopotach nie ma zbędnej dramy, którą przepełnione są liczne produkcje serialowe. Nie wyskoczą tutaj nagle motywy zabójstw, wielkich przestępstw albo traumatycznych wydarzeń z przeszłości, które z sezonu na sezon tylko się mnożą. Jedyne wątki, które z początku uznałam za nieco naciągane pojawiają się dwukrotnie i zostają rozwiązane w pół sezonu. A po namyśle dochodzę do wniosku, że nawet jeżeli mnie z początku denerwowały, to i tak ostatecznie są względnie normalne oraz bardzo możliwe w rzeczywistym świecie.

I nawet jeżeli znajdziecie w internecie listy plot hole'i, to w trakcie oglądania nie zwraca się na nie większej uwagi. Niektóre z nich można uznawać nawet za humorystyczne, a te, które są rzekomo znaczące i tak można z łatwością zignorować (ja ich w ogóle nie zauważyłam, dopóki o nich nie przeczytałam).
Bohaterowie serialu są fenomenalni. Z miejsca przyznaję, że wiele razy denerwowałam się na niektóre z ich postępowań, miałam ochotę wejść do serialu i okrzyczeć Rory albo Lorelai, ale zamiast tego mogłam tylko przeklinać do ekranu. Czy to jednak sprawia, że te postacie są w jakiś sposób gorsze? W życiu! Twórcy serialu doskonale uchwycili fakt, że żaden człowiek nie jest idealny. Nie ma nikogo bez skazy i każdy ma jakieś wady, które mogą denerwować innych ludzi. Tak samo jest w przypadku bohaterów Kochanych kłopotów. Nie zmienia to faktu, że pokochałam prawie wszystkich bohaterów produkcji (wszystkich oprócz Deana).

U wielu bohaterów można zauważyć ogromną przemianę na przestrzeni kolejnych odcinków. Większość z głównych bohaterów zaczyna być bardziej akceptująca, przez dialog z innymi osobami, zaczynają rozumieć swoje błędy i starają się je naprawić. Mistrzyniami w tej kwestii są przede wszystkim dwie bohaterki: pani Kim oraz Emily Gilmore, które przechodzą największą przemianę. Jednak i w przypadku pozostałych postaci jest ona dość znacząca.

Kreacja bohaterów jest tak dobra i ciekawa, że na sam koniec nie umiałabym wymienić tylko jednej ulubionej postaci, ponieważ większość z nich była wspaniała.
Warto wspomnieć, że to niezwykle wartościowy serial. Nie jest tylko miłym umilaczem wieczoru, dobrym do binge-watchingu tworem z początku XXI wieku. Kochane kłopoty pokazują ogromną siłę miłości – przyjacielskiej, rodzinnej oraz romantycznej. Pokazują, jak bardzo potrafią one zmienić danego człowieka. Produkcja mówi też o wybaczeniu, pojednaniu oraz zrozumieniu drugiego człowieka.

Kolejną ogromną zaletą tego serialu jest poczucie humoru. Mam wrażenie, że coraz trudniej znaleźć coś, co jest śmieszne i jednocześnie naprawdę mądre. W przypadku Kochanych kłopotów poczucie humoru jest... mądre. Nie opiera się na wulgaryzmach czy podtekście seksualnym. Bardzo dużo humorystycznych elementów nawiązuje do innych tworów popkultury. Moim ulubionym pozostanie: „Witaj na Wisteria Lane, histeryku. Owiń się ręcznikiem i wychodząc potknij o żywopłot‟, co oczywiście nawiązuje do jednej ze scen z serialu Gotowe na wszystko.

W trakcie oglądania tego serialu wiele razy śmiałam się z zabawnych sytuacji, komicznych dialogów, które zależnie od bohatera miały nieco inne zabarwienie. Chyba najbardziej bawiły mnie dialogi między Lorelai a jej matką, Emily. Pojawiały się też sceny, które – jak już wcześniej pisałam – denerwują, podnosząc ciśnienie widza. Znajdą się jednak i takie, które wywołują wzruszenie, ciepło na sercu albo szczery żal i współczucie względem bohaterów.
Po skończeniu tego serialu było mi smutno. Wiem, że mam przed sobą jeszcze Rok z życia, jednak naprawdę rzadko odczuwam tak ogromne przywiązanie do bohaterów serialowych, że po skończeniu ostatniego odcinka czuję faktyczną pustkę. Tym bardziej, że nie wszystkie wątki potoczyły się tak, jakbym tego pragnęła i mogę mieć jedynie nadzieję, że coś zostanie odmienione w kontynuacji, choć szczerze w to wątpię.

Podsumowując, gorąco polecam ten serial każdemu, kto potrzebuje ciepłej historii, nieprzepełnionej sztucznymi dramatami i głupim poczuciem humoru. Kochane kłopoty to wspaniała, urocza historia o dojrzewaniu, rodzinie, miłości oraz niesamowitej przyjaźni. Nie potrafię sobie wyobrazić, że tak długo zwlekałam z obejrzeniem Kochanych kłopotów, dlatego jeżeli ktoś z Was również nie widział tego serialu, to koniecznie musicie go nadrobić.

Komentarze

  1. Jestem dopiero na pierwszym sezonie tego serialu, ale historia oraz bohaterowie już mnie oczarowali :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo, to tutaj gra Milo Ventimiglia. Przystojny bad boy. Oglądałam kilka scen z jego udziałem i być może kiedyś obejrzę ten serial <3. Z kolei ta dziewuszka (chyba Rory) grała w Źródle młodości. Bardzo fajny film, o wartości życia. Polecam obejrzeć!

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto obejrzeć! Milo jest regularnie powracającą postacią, a swego czasu ma spory wątek i pojawia się przez pewien czas w każdym odcinku :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza