Tysiąc pięter – Katharine McGee [recenzja]
Manhattan. Rok 2118. Sercem Nowego Jorku jest tysiącpiętrowa Wieża dla wybranych. Jest tam wszystko, czego potrzeba do życia. Im ktoś bogatszy, tym wyżej może mieszkać.
Avery jest zaprojektowaną genetycznie idealną siedemnastolatką. Wraz z bogatymi rodzicami i przybranym bratem Atlasem mieszkają na tysięcznym piętrze Wieży. Sekret Avery polega na tym, że Atlas jest dla niej kimś więcej niż tylko bratem. Kocha się w nim również jej przyjaciółka Leda. Jednak jest to nieszczęśliwe uczucie, które wpędza ją w uzależnienie. Sytuację dziewczyny komplikuje podejrzenie, że coś dziwnego łączy jej ojca z Eris, koleżanką Ledy mieszkającą na jednym z niższych pięter... Nikt z bohaterów nie zdaje sobie sprawy, że jest ktoś, kto zna ich tajemnice i może je wykorzystać do swoich celów.
Swego czasu tej książki było wszędzie pełno. Pełno recenzji, zapowiadających naprawdę ciekawą książkę. I w końcu trafiła ona w moje ręce, w trakcie wakacyjnego wyjazdu. Niedługa, zapowiadająca się na lekką – ogólnie odpowiednia na leniwy wieczór. Dlatego też zabrałam się za lekturę. No... no i właściwie sama nie wiem.
Kiedy przeczytałam kilkadziesiąt stron Tysiąca pięter, napisałam do koleżanki, że gdyby Plotkara rozgrywała się w 2118, to wyglądałaby tak, jak w tej książce. Większość bohaterów jest obrzydliwie bogata – zamieszkują najwyższe piętra Wieży, budynku powstałego na dawnym Central Parku (który swoją drogą został implikowany do wspomnianego budynku). Przy okazji przechodzą pewne prywatne dramaty: powrót z odwyku, nagła utrata majątku, nieosiągalna miłość. Dwie inne postacie z kolei są biedne – jednak mimo to zostają wkręceni w świat bogatych mieszkańców Wieży, a zarazem w ich problemy (jakby nie mieli wystarczająco swoich).
Przez większość książki przy lekturze podtrzymywało mnie wspomnienie prologu, bowiem rozpoczęcie książki zwiastuje tajemnicę, na której rozwinięcie liczyłam jakoś w połowie książki. Cóż, pomyliłam się i 90% powieści to perypetie bohaterów. A te z kolei są... czasami głupie, czasami wciągające, jednak nigdy ambitne. Mamy do czynienia z ich miłosnymi podbojami, uzależnieniami, zaburzeniami psychicznymi oraz dziwnymi powiązaniami rodzinnymi. Ogólnie w pewnym momencie miałam poczucie, że Tysiąc pięter podpada pod telenowelę dla nastolatek, wspomnianą Plotkarę.
To właśnie tutaj pojawia się problem, który miałam z tą książką. Racjonalna część mojej osoby mówiła, że Tysiąc pięter pełne jest dziwactw oraz absurdów. A szczególnie absurdalne wydało mi się zakończenie, które w obliczu rozwiniętych technologii przedstawianych w Wieży, zwyczajnie nie ma sensu. Z drugiej zaś strony, moja emocjonalna strona bawiła się całkiem nieźle. Żeby tego było mało, na samym końcu pomyślałam, ze koniecznie muszę przeczytać kontynuację! I jak żyć z takim ambiwalentnym stosunkiem do tej powieści?
Nowy Jork 2118 roku stanowi najmocniejszą stronę Tysiąca pięter. Rzeczywistość, którą wykreowała McGee jest niesamowita – podobała mi się wizja świata, w którym większość nowojorczyków mieszka w potężnej Wieży, gdzie numer piętra świadczy o statusie. Z ciekawością chłonęłam informacje o drobnostkach technologicznych, które można było zaobserwować w budynku. Autorka ciekawie przedstawiła świat przyszłości, w którym nie chodzi o pokazanie przyszłości jako postwojennego miejsca pełnego zmutowanych stworzeń. Przyszłość stanowi ładne tło dla problemów, które (nawet jeżeli chwilami absurdalne) mają miejsce i teraz.
Bohaterowie, których poznajemy w powieści są (przepraszam, ale znowu muszę się odwołać) podobni do tych, których poznajemy w Plotkarze. Może nie są wypisz-wymaluj ich kopiami, ale chwilami mogłam zauważyć pewne podobieństwa. Nie zmienia to jednak faktu, że każda postać zapada w pamięć, charakteryzuje się czymś oryginalnym oraz wywołuje emocje. Niektóre osoby szczerze znielubiłam, inne z kolei szybko urosły do rangi moich ulubieńców (jak mogłabym nie lubić postaci hakera?).
McGee ma lekki styl, który sprawia, że powieść czyta się szybko i przyjemnie, niezależnie od tego, czy opisuje elementy techniczne Wieży, relacje romantyczne między bohaterami, sceny imprez czy prywatne dramaty. Opisy w powieści są bardzo plastyczne, dzięki czemu z łatwością mogłam sobie wyobrazić świat przedstawiony przez autorkę.
Tysiąc pięter to książka, która bywa absurdalna oraz nieco głupia. A jednak ma w sobie coś przyciągającego, tak samo jak Plotkara. I tak, jak obejrzałam ten serial, świadoma wszystkich jego wad i nieźle się przy tym bawiłam, tak samo miałam w trakcie lektury Tysiąca pięter. Dlatego nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie: czy polecam powieść McGee. Jeżeli ktoś chce poczytać coś lekkiego o dramatach bogatych dzieciaków Nowego Jorku XXII wieku, to jasne! A jeżeli ktoś oczekuje od książki ambitnej lektury, to szukacie w złym miejscu!
Po pierwszym akapicie od razu skojarzyło mi się z "Plotkarą", tylko wydawało mi się ciekawsze ze względu na przyszłość. Skoro obraz przyszłości jest na drugim miejscu, to się jednak nie skuszę.
OdpowiedzUsuńNie można zaprzeczyć, że jest na drugim miejscu. I wcale mnie nie dziwi, że ktoś uzna to za zniechęcające - w końcu perypetie nastolatków nie każdego bawią.
UsuńNawiązanie do ''Plotkary'' było bardzo widoczne, ale lektura była naprawdę lekka i przyjemna :)
OdpowiedzUsuńTo prawda! I pewnie przeczytam drugi tom, jeżeli pojawi się w Polsce, aczkolwiek jest cząstka mnie, która krzyczy, że ta lektura wcale nie była tak dobra :P
UsuńNie oglądałam nigdy Poltkary :D Tak samo i nigdy nie zainteresowało mnie Tysiąc pięter. Dla mnie śledzenie samych perypetii bohaterów byłoby zdecydowanie nudne :D
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że Tobie ta książka się nie spodoba! Dlatego dobrze robisz nie sięgając po nią.
UsuńUwielbiam Plotkarę! A książkę zakupiłam na stronie wydawnictwa za śmieszne pieniądze... teraz tylko musi poczekać aż będę miała na nią czas :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Książkowa Przystań
O! Skoro lubisz "Plotkarę", to możliwe, że i "Tysiąc pięter" ci się spodoba. Życzę miłej lektury :)
UsuńOd początku mi coś w tej książce nie pasowało. Szczególnie mieszkanie na tysięcznym piętrze, gdzie powietrze jest niesamowicie rozrzedzone, a ciśnienie wysokie. Człowiek nie wytrzymałby tak długo w klimatyzowanym pomieszczeniu, bez możliwości wywietrzenia go!
OdpowiedzUsuńTo jedno! Ale powiedz mi lepiej - jakim cudem oni na ten dach wychodzili?! Pisali o zabezpieczeniach balkonów, aby ludzie mogli na nich przebywać, to dachu nie zabezpieczyli? I jakim cudem - biorąc pod uwagę to, co wspomniałaś - w ogóle byli w stanie przebywać na tymże dachu?
Usuń