„Doctor Who: Twice Upon a Time‟ [recenzja odcinka specjalnego]
Dwunasty Doktor chcąc odmówić regeneracji wybiera się w samotną podróż, która wcale nie okazuje się taka samotna. Doktor natrafia na... siebie samego. Pierwszy i Dwunasty Doktor wyruszają z tajemniczym Kapitanem na niesamowitą przygodę.
Od kiedy weszłam w fandom Doctora Who co roku wyczekuję świąt jeszcze bardziej niż zwykłam! Nie tylko dlatego, że uwielbiam kolorowe lampki, wolne od uczelni i gorącą czekoladę na rynku w Katowicach. Kocham ten okres właśnie za świąteczne odcinki Doctora Who (oraz inne rzeczy na poziomie atmosfery, ale pomińmy te aspekty). I tym razem byłam go niezwykle ciekawa, nie tylko dlatego, że sama zapowiedź wydawała się intrygująca, ale też dlatego, że właśnie w tym odcinku pierwszy raz mieliśmy zobaczyć Doktora jako kobietę.
Twice Upon a Time jest wyjątkowe na wielu poziomach. Jakby na to nie patrzeć: w jednym odcinku pojawia się aż trzech Doktorów! Tak, wiem, te motywy pojawiały się już wcześniej i Doktor nie pierwszy raz spotyka swoją przeszłą wersję. A jednak nigdy wcześniej nie było aż tak ogromnego przeskoku między regeneracjami, które miały okazję staną ze sobą twarzą w twarz.
Ze względu na spotkanie się Pierwszego oraz Dwunastego (Trzynastego wliczając Doktora Wojny, ale nie bawmy się w taką szczegółowość) dochodzi do wielu różnych, komicznych sytuacji. Widzimy zderzenie się dwóch zupełnie odmiennych sposobów myślenia. I chociaż Władcy Czasu powinni być ponad ludzką mentalność z początku lat sześćdziesiątych, to nie sprawiała mi problemu ta drobna nieścisłość. Paradoksalnie – moim zdaniem dodawała odcinkowi uroku.
Ze względu na spotkanie się Pierwszego oraz Dwunastego (Trzynastego wliczając Doktora Wojny, ale nie bawmy się w taką szczegółowość) dochodzi do wielu różnych, komicznych sytuacji. Widzimy zderzenie się dwóch zupełnie odmiennych sposobów myślenia. I chociaż Władcy Czasu powinni być ponad ludzką mentalność z początku lat sześćdziesiątych, to nie sprawiała mi problemu ta drobna nieścisłość. Paradoksalnie – moim zdaniem dodawała odcinkowi uroku.
Dzięki wprowadzeniu dwóch Doktorów, o wiele lepiej poznajemy tę postać. Doktor nabiera jeszcze większej głębi, dostrzegamy jego zmianę na przestrzeni lat, a jednocześnie otrzymujemy możliwość lepszego zrozumienia jego postępowania. Dla mnie była to ogromna zaleta i doskonale się bawiłam, oglądając perypetie tej postaci.
Oczywiście nie zabraknie kompanów – Kapitana oraz Bill. I uwierzcie mi: obecność obydwojga sprawi, że fanom zakręci się łezka w oku. Ich obecność sprawia, że jeszcze przez chwilę możemy nacieszyć się kimś, kto był obecny w historii Doktora. Niestety jest to czas pożegnań, a więc uzbrójcie się w chusteczki! Zresztą nie tylko z tego powodu. Pod koniec odcinka płakałam jak bóbr, widząc wzruszające sceny.
Oczywiście historii towarzyszyło charakterystyczne poczucie humoru. Jak już wcześniej wspomniałam: zestawienie dwóch Doktorów napędzało całą historię humorem. Zestawienie dwóch różnych podejść do życia w wykonaniu – jakby na to nie patrzeć – tej samej osoby, doprowadza do komicznych sytuacji, na których nie sposób się nie uśmiechnąć.
Sama historia jest ciekawa, oryginalna i nie powiela dotychczasowych schematów. Otrzymujemy nowy problem, nowego „przeciwnika‟, któremu musi stawić czoło Doktor. Jednocześnie pojawiają się nawiązania, które mogą usatysfakcjonować starych fanów. Opowieść prowadzona w tym odcinku porywa na tyle, że nie zauważa się upływających minut. I oczywiście: pokazuje niesamowitą magię świąt, kiedy wszyscy się ze sobą godzą i przez ten jeden cudowny wieczór, potrafią zapomnieć o niesnaskach.
Nie sposób wspomnieć w tej recenzji o jeszcze jednym elemencie. Pojawia się 13 Doktor, Doktor-kobieta, nóż w plecy, powiew świeżości. Moment, na który cały fandom czekał – po to, aby zmieszać z błotem nową reinkarnację albo po to, aby od razu zacząć wychwalać niesamowitą postępowość twórców. Osobiście nie zaliczam się do żadnej grupy i podchodzę do tej zmiany dość obojętnie, a na podstawie kilku chwil, które są nam dane z 13 Doktorem niewiele możemy powiedzieć na temat kreacji. Aktorka wypowiada zaledwie dwa słowa, a więc nie może podlec żadnej ocenie. Niemniej z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnego sezonu, aby przekonać się, jak sprawdzi się Jodi Whittaker!
Mi dr Who zawsze kojarzy się z jakąś koleżanką, więc Doktor kobieta? Oj, nwm, nwm :D
OdpowiedzUsuńPrzy czym ja aby dwa odcinki z różnych sezonów oglądałam :D
Nikt nie jest jeszcze pewny, co z tej zmiany płci wyjdzie! Musimy być cierpliwi :D
Usuń