„Thor: Ragnarok‟ [recenzja]


Thor powraca z trzecią już odsłoną swoich przygód. Nad Asgardem zawisła wizja Ragnaroku: nordyckiego końca świata. Odyn zapadł się pod ziemię, a Hela, bogini śmierci powróciła i chce zagarnąć to, co uważa za sobie należne. Z kolei Thor, jedyna osoba, która może stawić jej czoła, zostaje zesłany na odległą planetę, gdzie musi wywalczyć sobie wolność...

Thora: Ragnaroka blogerzy zdążyli już odmienić przez wszystkie przypadki. Opowiedzieli tę historię tyle razy, że w sumie można się zastanawiać, czy warto jeszcze poruszać ten temat u mnie na blogu. Jednak mimo ogromnej popularności tej produkcji wśród filmowych recenzentów, uznałam, że wtrącę również swoje trzy grosze. Bo chcę i mogę.

Zanim poszłam na ten film zewsząd słyszałam, że jest INNY. Krzyczał tak internet, powtarzali mi znajomi, którzy wybrali się na premierę. Nikt jednak jakoś szczególnie nie doprecyzował mi na czym ta inność polega. Ot, miałam przekonać się sama. I cóż, okazuje się, że wszyscy, którzy uporczywie powtarzali mi o tej inności mieli rację.

A na czym ona polega? Sama do końca nie potrafię tego sprecyzować. Humor w MCU (Marvel Cinematic Universe) zawsze był jego nieodłącznym elementem. Raz były to tylko pojedyncze gagi, sarkastyczne odzywki, jak w przypadku Iron mana. Innym razem dostawaliśmy parodię wszystkiego, co kiedykolwiek powstało, czyli Deadpoola. Tym razem reżyser postanowił postawić na coś pomiędzy.


Każdy element historii przesiąknięty jest humorystycznymi żarcikami, gagami sytuacyjnymi, ale bez nastawienia na parodię, jak to miało miejsce w przypadku Deadpoola. Nie ma przekraczania granicy między światem na ekranie a prawdziwym. Ot, większość sytuacji przedstawionych w filmie została przepełniona humorem tak, aby sala kinowa wybuchała śmiechem średnio co półtora minutę. (A wiecie, że w przypadku wystąpień publicznych tak często powinno rzucać coś spoza tematu, aby przyciągnąć uwagę słuchaczy? Może twórcy postanowili na to postawić?)

Przyznaję bez bicia - sama co chwilę parskałam śmiechem, a potem debatowałam o zabawnych sytuacjach ze znajomymi. W końcu żarciki, które nawiązywały do innych produkcji Marvela są genialne! Niby nieszczególnie nachalne, ale widzowie mają wewnętrzne poczucie "I see what you did here!". Jednak już w trakcie seansu zastanawiałam się, czy twórcy nie poszli o krok za daleko.

Widać to przede wszystkim na przykładzie Lokiego. Z dumnego, zawistnego i nieprzychylnego innym boga zrobiono gościa do śmieszkowania. Może niektóre sceny jak "Spadałem trzydzieści minut!" nie były złe. Utrzymywały pewien zabawny, pechowy charakter postaci. Jednak z drugiej strony pojawia się "Taktyka get help", a ona uwłaszcza w każdy możliwy sposób dumie Lokiego, który robi za kulę do kręgli... Podobne sytuacje dotyczył nie tylko tej postaci, ale też Hulka i Thora, jednak mam wrażenie, że na nieco mniejszą skalę.


Sprawienie, że wszystkie postacie przesiąkły komizmem uniemożliwiły nam poważne spojrzenie na fabułę. Oczywiście, chodziło o to, żeby się pośmiać. Twórcom jak najbardziej się to udało. Jednak obok tego chcieli wprowadzić poważną linię fabularną: w końcu świat się kończy! W Asgardzie umierają ludzie, Hela przejęła władzę, a Thor jest daleko od domu! To stanowi pewien problem! W gruncie rzeczy pojawiały się tutaj istotne kwestie, które widzowie mieli przyjąć jako "och, dobrze, tutaj zaczyna się ta mroczna część". Czy tak było? 

Ani trochę. Do każdej sytuacji wpychano zabawne sceny, przez co jakakolwiek powaga umarła śmiercią naturalną. Ciężko zestawić ze sobą scenę, w której za chwilę dojdzie do potężnej rozróby w trakcie której niewinni mogą umrzeć z taką, w której ktoś rozpłaszcza się o podłogę w akcie heroizmu. Ciężko to ze sobą zestawić, aby miało sen i twórcom nie wyszło.

Czy jednak całkowicie potępiam ten humor? W życiu! Jak już wcześniej wspomniałam, wiele razy się śmiałam i z chęcią obejrzę Thora: Ragnaroka jeszcze raz. Po prostu nie wszystkie elementy związane bezpośrednio z wątkiem humorystycznym był udane. Głównie ze względu na to widzowie mogą zapamiętać ten film jako komedię, w tle której gdzieś tam chyba znajdował się motyw Ragnaroka (bynajmniej nie tylko w tytule).


Z chęcią przyglądałam się rozwojowi postaci, w końcu Loki zmienił klasę z maga na łotrzyka! (Może to wpływ Smite'a?) Jednak sądzę, że gro aspektów głównych bohaterów jest już oklepanych i nie zachodzą w nich znaczące przemiany. Co jest dość przykre, bo jednak dałoby się z nich wyciągnąć więcej zamiast opierać się na stałych schematach.

Ta część zaprezentowała nam także postać Valkyrie, po której spodziewałam się czegoś więcej. Była zabawna (a jakżeby inaczej!), miała jakąś tam przeszłość, ale po zapowiedziach twórców oczekiwałam, że będzie o wiele lepiej rozbudowana. Możliwe, że w następnych produkcjach (w końcu Thor will return) zostanie ona obudowana o nowe cechy.

Co się tyczy samego wykonania było naprawdę ciekawe. Muzyka zostało odpowiednio dobrana, a po seansie jeszcze długo słuchałam The Immigrant song. Podobnie sytuacja wyglądała w kwestii graficznej. Wszystko ze sobą ładnie współgrało, postawiono na intensywne kolory, które dają po oczach. I wbrew pozorom wypadło to dobrze.

Czy poleciłabym ten film? Jasne, był inny, zabawny i całkiem nieźle wykonany. Czy był bez skazy? Niestety nie. Jego najmocniejsze strony są jednocześnie tymi najsłabszymi.

Komentarze

  1. Yay! Wreszcie się doczekałam Twojej recenzji;). Po części się z Tobą zgadzam. Troszkę humor przeważał nad logiką fabularną filmu, co jednocześnie jest i plusem, i minusem całej produkcji. Niemniej dalej uwielbiam ten film i uważam, że jest to najlepsza część w trylogii.

    Co do rozwoju postaci to się nie zgodzę. Hulk się zmienił. Potrafi mówić, wie, że on i Banner to jednak dwie odmienne istoty. Thor też się zmienił i w końcu dotarło do jego blond łepetyny, że bez młota też jest w stanie sobie poradzić. Loki oczywiście również, bo łyso mu teraz bez nadopiekuńczości braciszka. Ta scena z ''Get help'' właściwie mu nie uwłacza. To taki miły powrót do tych czasów, gdy jeszcze jako młode dzieciaki Thor i Loki się bawili.

    Co do Immigrant Song... pjona;P.

    O tym filmie zresztą bezustannie mogę gadać. Jestem totalnym nerdem i nic tego w najbliższym czasie nie zmieni;D.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też bardzo podobała mi się ta część, ale niestety nie potrafię nie widzieć pewnych aspektów, które niszczą mi ten idealny obraz.

      Zależy od spojrzenia. Dla mnie scena "get help" była nieco uwłaczająca. Tak samo moment, gdy Banner wyskoczył w Asgardzie z tego statku na most i się rozkwasił o niego twarzą ><"

      Usuń
  2. Byłyśmy z przyjaciółką i tak też chichotałyśmy co chwilę, ale jednak scena "get help" podobała mi się najbardziej :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja uwielbiam humor reżysera ("What we do in shadows" to cuudowna komedia <3) dlatego trzeciego "Thora" też pewnie obejrzę, ale generalnie nie spodziewam się nie wiadomo czego. To w końcu Marvel :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To będę musiała się z tą komedią zapoznać! :D

      Usuń
  4. Też napisałam recenzję tego filmu wraz z moją przyjaciółką i obie się nim zachwyciłyśmy. Cudowny, niezbyt wymagający, ale wciągający. I humor Marvelowski <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ten humor był świetny, choć tak jak pisałam w recenzji - dla mnie czasami aż nadto przesadzony.

      Usuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza