„Summoner. Początek‟ – Taran Matharu [recenzja]
Kupiłam tą książkę w ramach pocieszenia po tym, gdy oblałam praktyczny egzamin na prawo jazdy (teraz nastawiam się psychicznie, że za półtora tygodnia czeka mnie drugi termin). Planowałam kupić Srebrzyste wizje Anne Bishop, ale w ostatniej chwili Zaklinacz Początek wygrał. Była to krótka walka przy regale z nowościami w Empiku. Aczkolwiek po przeczytaniu opisu na okładce uznałam pod wpływem impulsu "nie no, muszę to przeczytać". No i kupiłam.
Bo w końcu na okładce możemy przeczytać, że to idealna książka dla fanów Władcy Pierścieni (Jellyfish jest fanem), Harry'ego Pottera (tu tak samo), byłych zbieraczy Pokemonów (jako dziecko wielbiłam), a także dla fanów gry League of Legends (to krótki epizod mojego życia, ale grałam). A skoro spełniam wszystkie te podpunkty, to dlaczego nie? Tym bardziej, że Zaklinacz ma być "fenomenem w tej dekadzie", "niezwykłą przygodą", "najbardziej wciągającą serią fantasy ostatnich lat". To jak tutaj nie ulec?
Cóż, kiedy widzę takie napisy na odwrocie książki to zawsze podchodzę do danego tytułu z dozą niepewności. Skoro wszyscy się tak zachwycają, to oczekuję, że powieść będzie naprawdę dobra i wciągająca. I przed przeczytaniem takiej książki zawsze boję się rozczarowania. Obawiam się, że gdy skończę czytać, to uznam, że "to jednak nie było takie dobre". A jak było w przypadku Zaklinacza? Przekonacie się, czytając dalej.
Od początku powieść Matharu przypominała mi trochę Eragona. Nie żebym uznawała to za coś bardzo złego. Serię Paoliniego wielbiłam jak byłam młodsza i dalej zajmuje miejsce w moim sercu. Prawdopodobnie gdyby nie to oraz Opowieści z Narnii, to nigdy nie zaczęłabym czytać dla samej przyjemności czytania. Skąd właściwie wynikały te podobieństwa? Cóż, pojawiły się one już w momencie, gdy usłyszałam o zwykłym śmiertelniku, elfce i krasnoludzie. Ale dobrze, to dość popularny motyw. Co dalej? Na to dobrze odpowie opis fabuły.
Poznajemy głównego bohatera o imieniu Fletcher, który jest sierotą. Został porzucony pod bramą miasta Skóry i przygarnięty przez kowala, którego akurat było stać na utrzymanie dziecka. Chłopak przez lata pomaga mu w kuźni, szkoli się, aby dorównać swojemu mistrzowi, a w wolnych chwilach poluje. (A Eragon pomagał w prowadzeniu gospodarstwa, również był sierotą i również polował.) Fletchera w mieście raczej niezbyt lubią. Jego rówieśnicy uznają się za lepszych od niego i utrudniają mu i tak niełatwe życie. Pewnego dnia, przy okazji zjechania się kupców do Skór, pojawia się pewien dziwny starzec. Handlarz snuje opowieści na temat posiadacza tajemnej księgi oraz ludzi, którzy posiadają zdolności przywoływania demonów. (Brom w Eragonie też opowiadał o Smoczych Jeźdźcach). W każdym razie przez pewne zbiegi okoliczności, wydarzenia i inne kłopoty, w które wpakował się Fletcher, udaje mu się przywołać demona. Zaraz po tym wydarzeniu jest zmuszony uciekać ze Skór do stolicy, Corcillum, gdzie szczęśliwym trafem udaje mu się dostać do Akademii Vocanów. Specjalizuje się ona w szkoleniu Magów Bojowych, którzy wykorzystują demony oraz swój magiczny potencjał w wojnie z orkami. Oczywiście to dopiero początek jego kłopotów, ale o nich przekonacie się, jeżeli sięgnięcie po Zaklinacza.
Oczywiście nie można powiedzieć, że wszystko jest w tym złe. Podoba mi się sam perspektywa istnienia demonów i ich wykorzystania. Są wiernymi kompanami swoich panów, a przez to mogą być przyjaciółmi, skrywają swoje tajemnice, historie i według mnie są najciekawsze w całej tej historii. To one były elementem, który najbardziej przypadł mi do gustu. Już nie sami bohaterowie, historia czy wykreowany świat. Bo w nich nie ma nic szczególnie "wow". Ale te istoty! One były intrygujące.
No właśnie, co do tego "wow". Zaklinacz nie wywołał we mnie żadnych emocji. Null. Raz się zaśmiałam. A oprócz tego to żadnej złości, smutku, radości, współczucia, podekscytowania, strachu czy zaskoczenia. Wszystko można było przewidzieć. Celem końcówki było zapewne wywołanie stanu "o-matko-nie-przeżyję-bez-drugiego-tomu". U mnie jednak niczego takiego nie było. Okay, jak pojawi się druga część to pewnie po nią sięgnę, ale nie jest to tom na który będę wyczekiwać z utęsknieniem i odliczać do premiery dni w kalendarzu.
Ogólnie plusem Zaklinacza jest to, że można go było w miarę szybko przeczytać i się odprężyć. Taka sobie lekka książka na wolne popołudnie i odciągnięcie myśli od na przykład oblanego egzaminu. Ale ogólnie nie wiem skąd te całe zachwyty nad tą książką. Nie sądzę, aby była jakoś szczególnie warta tego, aby mianować ją "fenomenem". Może jestem jedyna, ale dla mnie Zaklinacz nie jest żadnym fenomenem, który zdarza się raz na dekadę.
Cześć, Dżelifiszu! :3
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o mnie, to sceptycznie podchodzę do takich napisów na okładkach, "dla fanów Władcy Pierścieni" (<3), "nowy Harry Potter" (tym bardziej <3) czy "niech Igrzyska śmierci się przy tym schowają" (aaaa, Igrzyska <3). Bo to mnie zachęca, chociaż ta książka ma z niby "podobną do niej" tyle wspólnego, co... no nawet nie wiem, do czego porównać. Chwyt marketingowy super, tyle że ja się dziwię autorom, że dotąd nie zareagowali na wykorzystywanie ich arcydzieł na okładkach gniotów :P
Myślałam, że jestem jedyną osobą, która nie hejtuje Eragona... znaczy się jak byłam młodsza to wielbiłam, teraz miałabym z pewnością inne zdanie, ale miejsce w sercu zarezerwowane jest tylko dla Paoliniego, podziwiam za cały świat stworzony i za zaszczepienie we mnie miłości do smoków :P
o Boże, nie, tylko nie nuda i typowość! nie, nie sięgnę, przepraszam, no i to pewnie taka nieudana podróbka wszystkiego, co już było... nie, nie, nie, trzy razy nie, dziękuję :D kocham, jak tak jedziesz po książkach :*
Pozdrawiam i zapraszam na recenzję Angelfall!!!
Też temu za bardzo nie ufam. Patrzę na takie kwestie sceptycznie, ale jakoś i tak skończyło się na tym, że kupiłam.
UsuńZ Eragonem mam tak, że czytałam to, gdy byłam młodsza. Wtedy wielbiłam tą serię i naprawdę ma miejsce gdzieś w moim sercu. Ale ogólnie to wolałabym tego drugi raz, teraz nie czytać. Boję się, że zniszczyłabym sobie w ten sposób obraz tworu Paoliniego, bo jeszcze by mi się Eragon nie spodobał. A to zniszczyłoby moje dzieciństwo :P
Nie sięgaj, nie warto!
Właśnie obawiałam się czegoś takiego. Że po tych wszystkich rewelacyjnych i mocno przesadzonych zapowiedziach, okaże się że tak naprawdę ta książka odkryciem roku nie jest. Przeczucia widzę, mnie nie zawiodły, ale przykro mi, że ty jesteś rozczarowana. :( Ja osobiście nie mam zamiaru ryzykować, jeśli kiedyś wypatrzę tę pozycję w bibliotece - całkiem możliwe, że się skuszę. Ale sama nie będę dążyła do poznania tej historii, mimo że kocham Tolkiena, kocham Harry'ego i kocham Eragona. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Sherry
Bardzo często tak jest. A te książki, które okazują się dobre nie mają napisów, że są fenomenami... Nie rozumiem tej pokręconej logiki. Jeżeli znajdziesz to w bibliotece - to, ok, jak masz czas przeczytaj, ale lepiej nie kupuj, bo jednak nie ma po co.
UsuńHmm, samo lekkie skojarzenie z Eragonem już mnie przyciąga do tej książki :P A wiesz, że najbardziej przepadam za tymi książkami dla rozrywki :)
OdpowiedzUsuńWiesz co, spróbuj to przeczytać :D Może ci się akurat spodoba. Jak mówiłam tematyka demonów jest fajna, ale oprócz tego to raczej mamy utarte schematy. Ale ogół może akurat tobie przypadnie do gustu :D
UsuńNie jestem przekonana do tej powieści. To, że nie wywołała w Tobie żadnych emocji mnie zniechęciło, bo w końcu o to chodzi w książkach. Może kiedyś, ale na razie raczej jestem na nie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńhouseofreaders.blogspot.com
Też sądzę, że przede wszystkim chodzi o emocje. A skoro tego zabrakło, to nikomu nie polecam tej książki.
UsuńEhh sama nie wiem. Z jednej strony chciałabym ją przeczytać, ale z drugiej nie wiem czy warto :/ Muszę to przemyśleć :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Na odreagowanie można przeczytać, ale nie jest to majstersztyk, jak próbuje nas zapewnić okładka :P
Usuń