„Dom z papieru‟ [recenzja serialu]
Grupa przestępców, która ma niewiele do stracenia, a mnóstwo do zyskania pod opieką tajemniczego Profesora postanawia napaść na Królewską Mennicę Hiszpańską. Napad, który miał przebiec gładko i bezproblemowo szybko zamienia się w skomplikowaną inicjatywę, w trakcie której bohaterowie mogą stracić swoje życia albo co gorsza: trafić do więzienia.
Dom z papieru, czy raczej La casa de papel, to pierwszy hiszpański serial, który obejrzałam w swoim w życiu. I przyznam szczerze: dotychczas produkcje, w których językiem jest hiszpański kojarzyły mi się przede wszystkim z telenowelami. Jednak ta produkcja wywróciła mój światopogląd do góry nogami i już nigdy nie będę sceptyczna wobec podobnych seriali.
Jak wiecie, a jeżeli nie, to zaraz się dowiecie, uwielbiam czarne charaktery. Oczywiście tylko te dobrze zbudowane. Kiedy antagoniści stają się głównymi postaciami jakiejś produkcji, od razu zapala się w mojej głowie lampka, mówiąca: może warto się tym zainteresować? Poza tym jestem fanką Oceans' Eleven oraz pozostałych dwóch filmów z trylogii, więc gdy usłyszałam, że istnieje serial, który (podobnie jak wspomniane filmy) opowiada o ósemce przestępców planujących skok stulecia, musiałam go obejrzeć.
Z początku spodziewałam się, że napad będzie stanowić tylko część serialu, a większość odcinków zostanie poświęcona przygotowaniom. Nic bardziej mylnego! Już w pierwszym odcinku, po niedługim wstępie zostajemy wrzuceni w wir intryg i szalonego napadu na mennicę. Akcja porywa nas od pierwszego odcinka i skutecznie usidla w fotelu przed telewizorem.
Fabuła jest wielowątkowa – wydarzenia prezentowane są z perspektywy licznych osób, które przeżywają swoje własne mini-historie w obliczu największego napadu w historii świata. To dlatego wewnątrz mennicy skupiamy się nie tylko na losach przestępców, ale też zakładników. Poza mennicą widzimy policjantów oraz ich próbę rozwiązania sprawy, jak również prywatne życie dowodzącej sprawą Raquel oraz poczynania masterminda, Profesora. Jednak nie obawiajcie się, że skutkuje to chaosem: wszystkie wydarzenia są ze sobą powiązane, choć nie od razu widać, jak dane relacje wpłyną na cały napad.
Historia ta sprawiła, że siedziałam wbita w fotel i nie zauważałam upływu czasu. Byłam zafascynowana machinacjami, które rozgrywały się przed moimi oczami, rozwojem sytuacji w mennicy oraz w policji. Z satysfakcją obserwowałam każdą przewagę, którą zdobywali przestępcy oraz drżałam na myśl, że ich plan może się nie powieść. Te skrajne uczucia towarzyszyły mi prawie do ostatnich minut finału, kiedy to fabuła zostaje rozwiązana.
Wiele wydarzeń, które miały miejsce na ekranie mnie zaskoczyły. Ilekroć myślałam sobie: nasza niesamowita ósemka zaraz przegra, okazywało się, że znajdywało się rozwiązanie. Ilekroć myślałam sobie: ten plan może się powieść, policja zdobywała kolejne dowody, które przybliżały ich do rozwiązania sprawy. Podobało mi się również to, że twórcy nie bali się zabicia niektórych postaci. A w momencie ich śmierci prawie się wzruszyłam. Także pamiętajcie, nie zastaniecie tutaj nieśmiertelnych postaci ani nieskomplikowanej linii fabularnej!
Lubię, kiedy postacie na ekranie wzbudzają moje emocje. W przypadku tego serialu tak się stało. Czasami były to negatywne emocje, którym upust chciałam dać przez puszczenie wiązanki przekleństw i rzucanie przedmiotami w ekran (zmierzam tutaj do postaci Tokio, której braku logiki w postępowaniu oraz impulsywności nie potrafiłam znieść). Innym razem czułam ciepło na sercu, widząc, jak ktoś teoretycznie zły naprawdę ma pewien kręgosłup moralny, ale jego przeszłość sprawiła, że nie znajduje dla siebie innej drogi życia (Moskwa i Nairobi). W innych przypadkach odczuwałam szczerą sympatię dla kreacji bohatera, gry aktorskiej oraz postępowania, nawet jeżeli było ono nieszczególnie dobre (Berlin i Profesor).
Doceniam różnorodność postaci: każdy z nich ma swoją historię, powody dla których zachowuje się w taki, a nie inny sposób. Prezentują oni sobą kalejdoskop cech charakteru oraz zdolności, które wychodzą na powierzchnię w kryzysowych sytuacjach. Są mieszanką wybuchową, która na pozór nie powinna się dogadać, ale ostatecznie okazuje się, że są dla siebie rodziną, której członkowie uzupełniają się nawzajem.
I chociaż niektóre zachowania postaci działały mi na nerwy, to staram się to usprawiedliwić czynnikami, które na nich wpływały: brakiem snu oraz stresem, a także cechami charakteru (nie każdy rodzi się geniuszem i bywają idioci jak Tokio). Możliwe jednak, że działa to na korzyść produkcji, ponieważ serial staje się o wiele bardziej emocjonujący, gdy nie wiemy, czy czasem jednej z postaci nie strzeli do głowy głupi pomysł.
Nie mogę pominąć także dobrej gry aktorskiej. Aktor, który wcielił się w postać Profesora odwalił kawał dobrej roboty doskonale grając mimiką. Idealnie poruszał się między niepozornym, kulturalnym Salvą a geniuszem zbrodni, Profesorem. Nie było to łatwe i czasami przejścia musiały być szybkie, ale aktor wyraźnie je zaznaczał i podołał temu zadaniu. Nie inaczej było w przypadku innych aktorów, którzy dobrze prezentowali sobą podarowany im przez twórców zestaw cech. Nawet jeżeli niektórzy spisali się nieco gorzej, to ogólnie poziom jest naprawdę niezły.
Jedyna wada, która trochę burzy moją radość z tego serialu, to zbyt szybko postępujące relacje. Każda godzina jest skrupulatnie odliczana, a czas w tym serialu to (dosłownie) pieniądz. Co za tym idzie widzimy, że dwa sezony prezentują 128 godzin, czyli nieco ponad pięć dni. Jednak za ten czas zrodziły się ogromne romanse po grobową deskę, co było dla mnie dość... nierealistyczne. Faktycznie, oglądając Dom z papieru szybko zaczyna się wydawać, że minęły całe tygodnie, a nawet miesiące, jednak ja nie potrafiłam wyrzucić z głowy myśli, że to niecały tydzień.
Podsumowując, na Wielką Meduzę!, już dawno nie byłam tak bardzo usatysfakcjonowana jakimś serialem. Choć to sięga nawet głębiej: jestem wprost zachwycona tą produkcją. Mimo początkowego sceptycyzmu, to mogę ją gorąco polecić każdemu, kto szuka czegoś innego niż typowa amerykańska strzelanina rozciągnięta na pięć sezonów.
z tym czasem to troszkę słabo, ale jestem zainteresowana. chociaż wolę amerykańskie i brytyjskie seriale, bo przy okazji ćwiczę też język :D pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJa również wolę amerykańskie i brytyjskie seriale, ale ten wyjątkowo mnie zaskoczył!
UsuńRaczej temat serialu nie wpasowuje się w mój gust, ale przyznam, że zaciekawił mnie fakt, że jest to serial hiszpański. :P
OdpowiedzUsuńZawsze to coś! :D
UsuńTa reklama-spam sprawiła, że zaciekawiłam się, jak skomentowałam tego posta, bo wiedziałam, że wtedy jeszcze nie oglądałam LCDP, a teraz oglądam. Śmiesznie bardzo, bo mi się podoba! :D
UsuńHahaha, no widzisz, jak to się potrafią opinie zmienić na przestrzeni czasu :D
UsuńSłyszałam dobre opinie o tym serialu, no i muszę poćwiczyć mój hiszpański, więc wydaje mi się, że to serial dla mnie. :) Aż przypomniał mi się film "Plan doskonały" o napadzie na bank, który swoją drogą polecam (film, nie napad :P).
OdpowiedzUsuńSkoro chcesz ćwiczyć język, tym bardziej polecam!
UsuńA o tym filmie nigdy nie słyszałam, muszę go obczaić!